wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 3 – A więc to miał na myśli Mephisto

Godzinę później szłam już samotnie przez centralny plac Akademii Prawdziwego Krzyża rozmyślając nad tym, co się wydarzyło. Starałam się jak najlepiej ukryć moje nowe cechy, rozpuściłam włosy tak aby zakrywały moje szpiczaste uszy, ogon schowałam pod ubraniem i pilnowałam by przypadkiem nie otworzyć zbyt szeroko ust by przynajmniej w ten sposób nie pokazywać, że mam kły. Otrzymany wisiorek powiesiłam na szyi i schowałam pod bluzką - uznałam, że lepiej się z nim nie rozstawać.
Mephisto przekonał mnie, że powinnam rozpocząć kształcenie się na egzorcystę. Zabawne. Z tego co było mi wiadomo to ja w całej okolicy najbardziej nadawałam się do bycia wyegzorcyzmowaną. Z drugiej jednak strony faktycznie, uczęszczanie na takie zajęcia jak demonologia mogło pomóc mi w zrozumieniu moich własnych umiejętności... poza tym muszę przyznać, że byłam ciekawa jako co by mnie sklasyfikowano.
Miało mnie obowiązywać kilka zasad. Poza oczywistościami zawartymi w regulaminie szkoły miałam się stosować do dwóch dodatkowych. Nie wolno mi było zabić żadnego człowieka (tak jakby trzeba było mi o tym przypominać...) i nikt nie mógł zobaczyć moich płomieni. Czyli krótko mówiąc miałam przed wszystkimi udawać zwyczajnego człowieka, który po prostu trochę różni się fizycznie od reszty. O moich zdolnościach miało wiedzieć tylko grono kilku wybranych nauczycieli prowadzących zajęcia z egzorcyzmów.
Dostałam trzy klucze, pierwszy z nich otwierał drzwi wejściowe starego akademika. Zgodnie ze słowami Mephisto mieszkało tam poza mną tylko dwoje lokatorów, bracia Okumura – jeden był nauczycielem i miał mieć mnie na oku a drugi był uczniem tak jak ja uczęszczającym na zajęcia z egzorcyzmów:
- W jego przypadku dodatkowe zasady wyjątkowo cię nie obowiązują, możesz wobec niego postępować i powiedzieć mu cokolwiek uznasz za stosowne. Macie ze sobą wiele wspólnego. – tak opisał go Mephisto
- Czy to znaczy, że mogę go nawet zabić? – zapytałam wtedy siląc się na sarkazm. Uznałam, że znam charakter Mephisto już na tyle dobrze, że mogę sobie pozwolić na taki żart.
- Z chęcią zobaczyłbym jak próbujesz. – odparł i wybuchnął śmiechem, wyraźnie rozbawiony na myśl o potencjalnym przedstawieniu. Przyznam, że jego reakcja mnie zaintrygowała. Kim mógł być ten chłopak? Czyżby był tak dobry w sztuce egzorcyzmu? A może nie byłam jedynym dziwolągiem w tej szkole? Postanowiłam jednak na razie przemilczeć te pytania, pewnie i tak się w końcu dowiem. Teraz były ważniejsze sprawy.
Drugi klucz oczywiście otwierał drzwi mojego pokoju w akademiku, numer czterysta siedem. Miałam wrażenie, że Mephisto umieścił mnie w pokoju o takim numerze specjalnie, przez to, że uznałam Kosę za cyfrę siedem. Liczba cztery w języku japońskim też brzmi jak śmierć.
Ostatni z kluczy był wyjątkowy. O ile wierzyć Mephisto (jeszcze nie miałam okazji się przekonać) klucz ten przekręcony w dowolnych drzwiach otwierał przejście do ukrytego budynku w którym odbywać się miały zajęcia z egzorcyzmów.  Użycie klucza na terenie owego budynku otwierało drogę powrotną do ostatniego zewnętrznego miejsca, w którym klucz ten został użyty. Mogłam więc „teleportować” się z mojego pokoju bezpośrednio na zajęcia dla egzorcystów. Szkoda tylko, że nie dostałam podobnego klucza z przejściem do głównego budynku szkoły. Zawsze miałam problem z rannym wstawaniem a to pozwoliłoby mi zyskać kilka dodatkowych minut snu.
Nagle dotarł do mnie dziewczęcy głos:
- Cześć, jestem Naomi.
Podniosłam wzrok. Spod okularów uśmiechała się do mnie wysoka dziewczyna o długich blond włosach i zielonych oczach. Wyciągała w moim kierunku dłoń w geście przywitania. Ogarnął mnie lęk, co jeżeli uścisnę jej dłoń i nagle ogarną ją płomienie? Nie wiedziałam przecież jak moja nowa moc działa. Teoretycznie płomienie zniknęły gdy zakryłam pęknięcie w wisiorku ale przecież wczoraj wywołałam je nie posiadając jeszcze przeklętego przedmiotu i będąc człowiekiem.
Zakłopotana odruchowo podniosłam rękę i chwyciłam się za szyję niechcący odsłaniając jedno z moich uszu. Dziewczyna spojrzała na nie ale nie skomentowała ani nawet nie zmieniła przyjaznego wyrazu twarzy. Jedynie cofnęła dłoń i przypatrywała mi się uważnie.
- Jestem Erika. Miło cię poznać. Wybacz, jestem rozkojarzona, to mój pierwszy dzień tutaj. – bąknęłam mając nadzieję, że w jakiś sposób tłumaczy to moje zachowanie. Oczywiście zapomniałam o tym, że powinnam ukrywać kły. Niech to szlag.
- Nie ma sprawy, ja też się denerwuję. Też w tym roku zaczynam.– jej uśmiech stał się szerszy – Wszyscy z którymi do tej pory gadałam są już rok albo dwa lata wyżej i zostali w szkole w czasie wakacji. Inni pierwszoroczni pewnie pojawią się dopiero za tydzień, na oficjalnej uroczystości rozpoczęcia roku.
Wtedy dołączyła do nas grupka młodych osób, trzech chłopaków. Dość dziwna kombinacja, jeżeli by ktoś mnie pytał. Jeden z chłopaków był wysoki, miał brązowe włosy pofarbowane u góry na blond co upodabniało go w moim mniemaniu do skunksa. W jego uszach widoczne były kolczyki, ewidentny buntownik. Obok stał niski, ostrzyżony na łyso niepozorny dzieciak o wyglądzie mnicha. Trzeci z kolei wyglądałby całkiem przeciętnie gdyby nie pofarbowane na różowo włosy. Ten ostatni zbliżając się do nas zawołał wesoło:
- Hej, Naomi! Mieliśmy ci pokazać gdzie jest stołówka... – i zauważywszy mnie szybko dodał, nie zmieniając przyjaznego tonu głosu - oh, cześć... nie widziałem cię tu wcześniej. Jesteś nowa?
- Tak, przyjechałam dzisiaj. Mam na imię Erika. Będę na pierwszym roku. – odpowiedziałam po czym szybko dodałam czując, że kiszki mi marsza grają. W końcu od wczoraj nic nie jadłam. – Jeżeli nie macie nic przeciwko też wybrałabym się do stołówki. Umieram z głodu!  
Na szczęście wciąż miałam w kieszeni trochę drobnych, powinno starczyć na kilka drożdżówek.
- Jasne, zaraz tam pójdziemy. Miło cię poznać. Jestem Shima, to jest Bon  wskazał na buntownika – i Koneko. Jesteśmy na 2 roku.
- Dzięki Shima ale naprawdę potrafię się sam przedstawić. – fuknął na przyjaciela chłopak przedstawiony jako Bon – Jestem Ryuuji Suguro. Dla przyjaciół Bon. Jednak ty się do tej grupy póki, co nie zaliczasz. I nieprędko do niej dołączysz.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem. Dlaczego był dla mnie taki niemiły? Niczym sobie nie zasłużyłam na takie traktowanie. Czyżby wreszcie znalazł się ktoś, kto uznał mój nietypowy wygląd za coś złego?
Chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru nic powiedzieć na swoje usprawiedliwienie. Odwrócił się do nas tyłem i ruszył w stronę jednego z budynków.
- Nie miej mu tego za złe, to naprawdę dobry gość – odezwał się przepraszającym tonem „mnich” Koneko – Po prostu przypominasz mu kogoś. Chodź, stołówka jest w tą stronę.
Ruszyliśmy za Bonem czy raczej jak sobie życzył bym go nazywała - Suguro. Zastanawiało mnie co powiedział „mnich” toteż po kilku krokach zapytałam.
- Co masz na myśli mówiąc, że mu kogoś przypominam?
- Wiesz, masz bardzo charakterystyczną urodę – do głosu doszedł różowowłosy zanim Koneko zdołał cokolwiek powiedzieć – Rzadko spotyka się ludzi o szpiczastych uszach i takich zębach.
 Spojrzałam na niego ze strachem i odruchowo zasłoniłam dłonią usta co wywołało chichot chłopaka
- Nie martw się, to tylko dodaje ci uroku. – kontynuował. – Po prostu jeden chłopak z naszej klasy, Rin Okumura też ma te rzadkie cechy a tak się składa, że się z Bonem wzajemnie nie znoszą.
 - Więc to to miał na myśli Mephisto! – zawołałam. Nagle stało się dla mnie jasne dlaczego tak mnie do chłopaka porównywał. Faktycznie miałam z tym Rinem wiele wspólnego. Ciekawa byłam czy faktycznie też jest taką istotą jak ja.
- Oh, znasz dyrektora? – Shima zaczął przyglądać mi się uważnie. Coś mi mówiło, że nie chodzi o sam fakt, że wspomniałam o tej osobie.
- Myślałam, że dyrektor nazywa się Johann Faust Piąty. – wtrąciła Naomi, Shima zarumienił się. Z opresji wyratował go Koneko:
- Zgadza się, nasz dyrektor to Johann Faust Piąty. Po prostu niektórzy uczniowie nazywają go Mephisto. Tak się jakoś przyjęło... Ale lepiej nie używaj tego imienia. Mephisto... to znaczy dyrektor nie byłby zadowolony gdyby zbyt wiele osób zaczęło go tak nazywać.
Wyczułam w słowach Koneko dziwną nutę, nie kłamał ale umiejętnie dobierał słowa, jakby chciał czegoś zdradzić. Jednocześnie zauważyłam, że on i jego przyjaciel przyglądają mi się jeszcze uważniej.
- No tak, podsłuchałam gdzieś jak ktoś mówi w ten sposób o dyrektorze i mi się spodobało. – ponownie chwyciłam się za szyję w geście zażenowania. Wiedziałam, że chłopcy mi nie wierzą ale przedstawienie odegrałam głównie dla Naomi. – Powinnam chyba mówić o dyrektorze z nieco większym szacunkiem. W końcu prowadzi jedną z najbardziej prestiżowych szkół w kraju.
Dotarliśmy do stołówki. Gdy zobaczyłam ceny w automacie sprzedającym karty na jedzenie złapałam się za głowę. Przecież ja tu umrę z głodu! Na szczęście naszych troje przewodników (Bon już do nas dołączył) znało lokalizację szkolnego sklepiku gdzie ceny były dziesięć razy tańsze przy czym asortyment zawierał głównie różnego rodzaju kanapki a nie wykwintne dania.
Kupiłam cztery duże drożdżówki (dwie na teraz – umierałam z głodu, jedną na kolację i jedną na śniadanie) i pożegnałam się z nowymi znajomymi tłumacząc, że muszę się rozpakować. Odprowadzili mnie pod drzwi akademika. Budynek był naprawdę stary i przypominał bardziej nawiedzony hotel niż akademik. Na chłopcach chyba nie zrobiła wrażenia ani nietypowa lokalizacja ani sam wygląd budynku. Jedynie Naomi wyglądała na zdziwioną.
- Dlaczego przydzielili cię tutaj? W innej części campusu jest ładny, nowy akademik. Wszyscy tam mieszkają! – zawołała.
- Hmm – zastanowiłam się nad odpowiedzią, domyślałam się, że dostałam taki a nie inny przydział ze względu na bezpieczeństwo innych uczniów, i być może mój własny komfort – nie musiałam się tak kryć mieszkając pod dachem tylko z braćmi Okumura którzy najwidoczniej sami kryli podobny do mojego sekret – ale to nie było wyjaśnienie które mogłabym przedstawić publice – Cóż, podejrzewam, że ma to związek z tym, że tak późno się zapisałam, jeszcze wczoraj myślałam, że wyląduję w niewielkim liceum w moim mieście. Być może w nowym akademiku nie było już miejsc.
- Może... ale mimo wszystko... ten akademik wygląda strasznie, na pewno jest nawiedzony! – upierała się Naomi. Kątem oka zauważyłam, że chłopcy wymieniają między sobą uśmieszki.
- Nigdy nie bałam się duchów. – odpowiedziałam stanowczym tonem.
Rzeczywiście, nigdy, nawet gdy jeszcze byłam dzieckiem nie przerażały mnie żadne niematerialne byty. Byłam przekonana, że nie mogą mi zrobić krzywdy bo nie mają ciała. Oczywiście, wiedziałam teraz, że na świecie istnieją groźniejsze stworzenia niż dusze zmarłych, jakby nie patrzeć nawet ja byłam teraz taką istotą. Ale wiedziałam teraz również, że nie jestem bezbronna. Ta świadomość mi wystarczała by wejść samotnie do potencjalnie nawiedzonego budynku.
- Do zobaczenia. – uśmiechnęłam się do towarzyszy i przekroczyłam próg mojego nowego domu.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 2 – Nowy początek



Ocknęłam się kilkanaście godzin później w nieznanym mi pomieszczeniu. Pokój, w którym się znajdowałam był jasno oświetlony promieniami słońca i przepełniony różowymi akcentami. Leżałam na łóżku, którego pościel tak jak wszystko inne wokół była w tonacji biało-różowej. Kontrastowało to z moim zwyczajnym strojem, który miałam wciąż na sobie – czarne, lniane krótkie spodenki i czerwony bawełniany tank-top. „Rany, gdzie ja jestem? W życiu nie widziałam bardziej przesłodzonego pomieszczenia. Założę się, że właścicielka ma nieźle nawalone w głowie...” – pomyślałam i spróbowałam wstać ale zdołałam tylko podnieść głowę na kilka centymetrów i opadłam ponownie na poduszkę. Byłam bardzo osłabiona.
Do moich uszu dotarł wówczas ewidentnie męski głos:
- Widzę, że się obudziłaś.
Otworzyłam szerzej oczy i z wysiłkiem podniosłam się znowu by spojżeć w stronę, z której dochodził głos. Początkowo nie mogłam nikogo dostrzec, dopiero po chwili go zauważyłam. Siedział na fotelu kilka metrów ode mnie i spoglądał w moją stronę z uśmiechem chochlika. Miał na sobie biało-różowy płaszcz i odpowiednio do niego dobrany kapelusz. Jego strój i poczucie gustu było dla mnie tak nierealne, że najwidoczniej za pierwszym razem minęłam go wzrokiem uznając za coś w rodzaju lalki... Realizmu nie dodawało mu bynajmniej to, że jego uszy były ewidentnie szpiczaste. Kim do diaska jest ten człowiek? I czy to w ogóle człowiek?
- Umm... Gdzie ja jestem? Kim pan jest...? – zapytałam i zaczęłam omiatać wzrokiem pomieszczenie czując się przy tym bardzo głupio.
- Jesteś w mojej rezydencji na terenie Akademi Prawdziwego Krzyża. Jestem Mephisto Pheles ale zapewne znasz mnie pod pseudonimem Johann Faust V.
Oczywiście, słyszałam wcześniej to imię, Johann Faust V był ekscentrycznym dyrektorem Akademii Prawdziwego Krzyża, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w kraju. Nigdy nie przykładałam szczególnej wagi do tego typu szkół. Owszem, uczyłam się nieźle ale nigdy nie miałam ambicji by ubiegać się o miejsce w którejś z uczelni z wyższej półki. Wyścig szczurów i przeciskanie się między rzeszą kujonów ze stypendiami naukowymi a dzieciakami z bogatych rodzin niewidzących niczego poza czubkiem własnego nosa nie były mi do szczęścia potrzebne. Wolałam się nie wychylać poza szereg.
- To zaszczyt pana poznać. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek przyjdzie mi się spotkać z kimś tak ważnym. Ale dlaczego tak właściwie tu jestem? Ostatnie co pamiętam to to, że byłam w domu i ... – przed oczami zobaczyłam obrazy ogromnego kruka, ojciec lecący przez pokój, czarne płomienie i błysk białego światła – Co z moimi rodzicami !?
- Twoi rodzice są cali i zdrowi, otrzymali kilka drobnych zranień ale nic co zagrażałoby ich życiu. – nagle jego chochliczy uśmiech poszerzył się i mężczyzna dodał rozbawionym tonem – Czego nie można powiedzieć o twojej obecnej sytuacji.
- Co?! Mojej sytuacji? Moje życie jest zagrożone? - wyszeptałam i zdałam sobie sprawę, że w istocie coś złego przecież działo się z moim ciałem, nigdy jeszcze nie czułam się tak wyczerpana – Czy ja jestem śmiertelnie chora?! To osłabienie...
- Osłabienie to twój najmniejszy problem, mam tu coś co należy do ciebie i może szybko przywrócić ci siłę. – powiedział i poklepał się po kieszeni płaszcza - Rzecz w tym, czy powinienem pozwolić ci żyć.
- Nie rozumiem...
- Pamiętasz co się wydarzyło? Co odgoniło kruka od ciebie i twojej matki?
- Czarne płomienie... ja... to wyglądało tak jakbym ja je wywołała...
- Bo je wywołałaś. I nie były to zwykłe płomienie a płomienie Śmierci. Ktokolwiek zostanie przez nie pochłonięty - umiera. Odpowiednio kontrolowane mogą sprawić, że umrze nie tylko ciało ale i dusza.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze i przygryzłam lekko wargę nie wiedząc, co odpowiedzieć. To było tak nierealne, tak przerażające tak... ekscytujące? Z trudem powstrzymałam uśmiech usiłujący zakraść się na moją twarz. To było złe, nie powinnam tak myśleć. Jeżeli istotnie to ja wywołałam te płomienie i jeżeli owe płomienie rzeczywiście potrafią zabić a ich niszczycielska siła jest tak silna, że może zniszczyć nawet duszę to nie powinnam się z tego cieszyć. Owszem, zawsze chciałam posiadać jakąś moc, to dlatego spędzałam tak wiele czasu w swoim pokoju zaczytując się w książkach, wyobrażając sobie, że jestem ich bohaterką. Ale czy ktoś z mocą Śmierci powinien żyć? Czy ja powinnam żyć? Czy chcę tak żyć?... Co ja myślę!? Oczywiście, że chcę żyć! A jeżeli moje życie ma być naznaczone klątwą to dam sobie z tym radę! Tylko jak mam przekonać innych by dali mi szansę?
Spojrzałam na Mephisto, siedział w ciszy, przyglądając mi się z uwagą. Ewidentnie dawał mi czas na przemyślenie mojej sytuacji.
Wydusiłam więc z siebie:
- Wiem co ma pan na myśli. Taka moc sprawia, że jestem niebezpieczna i być może najlepszym rozwiązaniem byłoby zabicie mnie tu i teraz. – zauważyłam, że Mephisto zmrużył oczy i z wyraźnie rozczarowanym wyrazem twarzy zaczyna podnosić się z fotela – Ale nie chcę tego! – krzyknęłam stanowczo a on opadł z powrotem na fotel w jego oczach znów dostrzegłam zainteresowanie – Chcę żyć! Jeżeli moje życie wiąże się z niebezpieczeństwem, że kogoś przypadkiem zabiję jestem gotowa ponieść to ryzyko! Mam jednak zamiar nauczyć się to kontrolować i być może w przyszłości będę w stanie uratować życie wielu ludzi.
Mephisto znów się uśmiechnął. Ale jak! Był to prawdziwy, szczery uśmiech, jakbym właśnie sprawiła mu wymarzony prezent-niespodziankę. Podniósł dłoń i pstryknął palcami.
- Przyjmuję twój zakład! – zawołał.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Więc uznał to za zakład? Dobrze, w sumie można to tak nazwać. To faktycznie jak zakład. Zakład, w którym na szali postawiłam własne życie. Jeżeli stracę kontrolę i kogoś zabiję sama też pożegnam się ze swoim istnieniem. Brzmi fair.
Mephisto sięgnął do kieszeni płaszcza i rzucił w moją stronę wyciągniętą z niej różową (oczywiście...) paczuszkę.
- To należy do ciebie.
Ledwie udało mi się chwycić zawiniątko bo ciało wciąż odmawiało mi posłuszeństwa. Odwinęłam papier. Wewnątrz znajdował się srebrny naszyjnik z prostokątnym wisiorkiem zrobionym z kamienia Noc Kairu, w który wgrawerowana była zdobiona, srebrna siódemka.
- Jest piękny. Dziękuję! – powiedziałam i zaczęłam oglądać wisiorek ze wszystkich stron zastanawiając się co miał na myśli wcześniej, mówiąc, że to może szybko przywrócić mi siły.
- Przesuń Kosę. - podpowiedział.
Przejechałam palcem po grawerunku i odkryłam, że faktycznie, jeżeli przyłożę do tego trochę siły będę mogła przesunąć wgrawerowany srebrny kształt (Kosę czy jak wcześniej uważałam - siódemkę). Spojrzałam na Mephisto by się upewnić, że dobrze robię a gdy kiwnął głową i przywołał na twarz swój charakterystyczny chochliczy uśmiech przesunęłam grawerunek. W kamieniu dostrzegłam rysę która szybko została wypełniona przez płomień... czarny płomień który najpierw otoczył całą zawieszkę a następnie ogarnął moje ciało. Krzyknęłam, odrzuciłam od siebie przeklęty przedmiot i wyskoczyłam z łóżka. Czułam ból w uszach i dolnej części kręgosłupa a w ustach wyczuwałam smak krwi. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że zmęczenie gdzieś uleciało.
- Co...? – wydusiłam z siebie spoglądając na fotel gdzie jeszcze przed chwilą siedział Mephisto. Nie było go tam. Rozejrzałam się. Pokój wciąż był oświetlony światłem słońca ale widziałam wszystko jak przez przyciemnione okulary – przedmioty było wyraźne ale nie jaskrawe, nawet różowe i białe ozdoby przestały tak razić w oczy. Mephisto stał obok mnie trzymając lustro. Nie mam pojęcia jak udało mu się podejść tak blisko nie będąc zauważonym. I dlaczego się nie bał stać w takiej odległości? Sam przecież powiedział, że te płomienie mogą zabić.
Zerknęłam w lustro. Istota, którą tam zauważyłam była otoczona płomieniami tak jak ja. Miała mój kolor skóry, moje włosy i poniekąd moje rysy twarzy. Jej oczy były jednak ciemnoczerwone, uszy duże i zaostrzone. I miała kły, jeden z nich zadrapał jej dolną wargę. W tle coś się poruszyło, spojrzałam do tyłu i zobaczyłam, że mam... ogon. Przeniosłam przerażony wzrok na Mephisto.
- Nie powrócisz już do swojej ludzkiej postaci ale gdy tylko przesuniesz Kosę na jej miejsce płomienie znikną a demoniczne cechy staną się mniej widoczne. – wyjaśnił a ja niewiele myśląc odnalazłam wisiorek i przesunęłam grawer na jego miejsce.
Rzeczywiście, płomienie zniknęły. Spojrzałam ponownie w lustro i dostrzegłam, że moje uszy są już normalnej wielkości jednak wciąż są wyraźnie zaostrzone. Również kły zmniejszyły się. Kolor moich oczu utracił swoją naturalną, zielonkawą barwę i stał się zupełnie brązowy. Najgorsze było jednak to, że wciąż miałam ogon...
- Będziesz musiała chować go pod ubraniem, nic się na to nie poradzi. Na szczęście nie przeszkadza tak bardzo jak by się mogło wydawać. – uśmiech nie znikał z twarzy Mephisto.
- Jak ja się ludziom na oczy pokażę! – wyrzuciłam wreszcie z siebie – Przecież nie mogę paradować po mieście z uszami jak elf, kłami i ogonem!
- Co ty nie powiesz? – Mephisto wskazał na własne uszy.
- No tak... Ale ty... to znaczy pan... pan już taki jest, pan jest ekscentrykiem, i obraca się pan w innym, bardziej tolerancyjnym towarzystwie.... Co powiedzą moi znajomi, gdy mnie taką zobaczą?
- Mów mi Mephisto, nie mam zamiaru być twoim panem. – przysięgam, puścił do mnie w tym momencie oczko! - Ale nie myśl sobie, że po tym co się wydarzyło powrócisz do swojego dawnego życia. Zostajesz tu, w mojej szkole gdzie wykwalifikowani egzorcyści będą mieć na ciebie oko.

Więc tak się zaczęło, początek mojego nowego życia. Miałam uczęszczać do prestiżowej uczelni - Akademi Prawdziwego Krzyża. Byłam teraz dzieciakiem ze szpiczastymi uszami i widocznymi kłami. Dzieciakiem z mocą niesienia Śmierci. Pod stałą obserwacją egzorcystów. Dziwadłem jedynym w swoim rodzaju.

Tak przynajmniej mi się wydawało.

Rozdział 1 - Spotkanie



- Erika, zejdź na dół. Mamy gości!
Wydawszy z siebie głośne westchnienie odłożyłam na bok czytaną książkę i podniosłam się z łóżka. Goście. Oczywiście. Rodzice znów zaprosili kogoś ze swoich licznych znajomych i oczekują, że podobnie do nich będę odgrywać rolę dobrej gospodyni.
- Zaraz przyjdę! – odkrzyknęłam i udałam się w stronę schodów.
Mój pokój jako jedyny znajdował się na poddaszu, co miało szereg zalet. Przebywając tam byłam oddzielona od codziennego zgiełku a zasypiając wieczorem widziałam przez okno w dachu rozgwieżdżone, nocne niebo.
Tym razem skorzystałam z kolejnej możliwości jaką dawała mi nietypowa lokalizacja. Ułożenie schodów sprawiało, że mogłam niezauważona obserwować, co się dzieje piętro niżej. W salonie, obok moich rodziców siedziała znajomo wyglądająca para, kobieta i mężczyzna. Nie byłam w stanie sobie przypomnieć gdzie mogłam ich wcześniej widzieć ale z pewnością widziałam już wcześniej przynajmniej jedną z tych osób. Kobieta miała tak charakterystyczny kolor włosów - ciemny róż przechodzący gwałtownie w blond. Ubrana też była nietypowo, jej ciała nie osłaniało nic poza skąpą górą od bikini i szortami. Trudno byłoby ją z kimś pomylić. Mężczyzna wyglądał całkiem zwyczajnie, krótkie brązowe włosy, ciemne ubranie. Właściwie jedyną nietypową rzeczą w nim był naszyjnik z dużym wisiorkiem w formie krzyża. Czyżby był to jakiś ksiądz?
Dotarł do mnie fragment rozmowy.
 - Wasza wizyta chyba nie ma nic wspólnego z... – głos mamy załamał się w tym momencie i spojrzała z przerażeniem na towarzyszy.
- Spokojnie Helen, mamy do załatwienia sprawę w okolicy i postanowiliśmy cię przy okazji odwiedzić. To nie ma związku z tobą ani twoją rodziną. – różowowłosa kobieta położyła dłoń na ramieniu mamy i uśmiechnęła się.
Coś mi mówiło, że kobieta nie jest z mamą zupełnie szczera. Nie, nie kłamała. Od dzieciństwa potrafiłam wychwycić kłamstwo a w wypowiedzi nieznajomej nie wyczułam tej charakterystycznej, fałszywej nuty. Ale miałam przeczucie, że kobieta ślizga się na granicy prawdy. Zacisnęłam dłoń trzymaną na barierce a drewno wydało dźwięk protestu. Oczy zgromadzonych skierowały się w moją stronę. Przywołałam na twarz uśmiech i wydając z siebie śmiałe – Dzień dobry – swobodnym krokiem zeszłam do salonu.
- To nasza córka Erika. Eriko, to moja dawna znajoma Shura i jej przyjaciel Akai. – mama przedstawiła nas i wskazała mi bym usiadła.
Kiwnęłam grzecznie głową do przybyłych i usiadłam obok mamy kierując wzrok na okno. Nie miałam zamiaru brać czynnego udziału w konwersacji. Znajoma miała jednak najwidoczniej inne plany:
- Jak ty wyrosłaś. Ostatni raz widziałam cię, gdy byłaś małym dzieckiem. Dopiero teraz widać, po kim odziedziczyłaś geny. Wykapany tata.
Ponownie w jej głosie wyczułam nutę nieszczerości niebędącej jednak kłamstwem. Na dodatek świdrowała mnie teraz wzrokiem, jakby chciała dostrzec coś więcej niż tylko moją powierzchowność. To przywołało u mnie wspomnienia. Istotnie, widywałam ją czasem we wczesnym dzieciństwie, przychodziła do naszego domu by pogawędzić z moją mamą. Pamiętam ten jej wzrok, patrzyła na mnie tak jakby spodziewała się, że zaraz coś ze mnie wyskoczy jak diabeł z pudełka. Nie lubiłam jej. Cieszyłam się, gdy przestała się pojawiać w moim życiu.
Co do jednego miała rację. Istotnie byłam bardzo podobna do taty. Właściwie nie mogłam w sobie znaleźć żadnej cechy która jednoznacznie wskazywałaby na mój związek z rodzicielką. Mama pochodziła z Europy północnej, miała blond włosy, niebieskie oczy i białą skórę która pod wpływem słońca szybko stawała się różowa. Ja nie wyróżniam się w Japonii niczym szczególnym. Podobnie jak mój tata mam tak powszechne tu czarne włosy i żółtą skórę. Moja szczupła budowa ciała upodabnia mnie do licznych sióstr taty a charakterystyczny zadarty nosek z pewnością odziedziczyłam po mojej babci a jego mamie. Jedynym problemem jest kolor oczu, tata i jego najbliższa rodzina mają zielone oczy a kolor moich jest czymś pomiędzy ciemną zielenią a brązem. Nie może to być jednak ślad po genach mamy – w jej rodzinie nie ma nikogo o ciemnym kolorze oczu, dominuje tam kolor niebieski lub szary.
- Najwyraźniej tata ma silne geny. – odpowiedziałam głosem pozbawionym emocji, powtarzając wyjaśnienie jakie przedstawili mi rodzice gdy kiedyś, jako dziecko zapytałam o to dziwne podobieństwo.
- Tak uważasz? – kobieta powiedziała to tak cicho, że nie byłam pewna czy rzeczywiście wydała z siebie jakikolwiek głos a gdy podniosłam wzrok chcąc się upewnić... zaczęła już ożywioną rozmowę z moimi rodzicami ignorując mnie zupełnie.
Pogrążyłam się we własnych myślach. Czy faktycznie zgadzałam się z przedstawionym mi wyjaśnieniem? Nie. Niezupełnie. Jakkolwiek silne byłyby geny taty musiałabym odziedziczyć po mamie chociaż część cech. No i ten kolor moich oczu... Kiedyś przypuszczałam, że być może jestem dzieckiem mojego ojca z inną kobietą, o mniej egzotycznej urodzie jednak mama zarzekała się, że to ona mnie urodziła a w jej słowach nie czułam kłamstwa. No i były też dokumenty – z pobytu mamy w szpitalu, akt mojego urodzenia, data ich ślubu przypadająca na 9 miesięcy przed moim urodzeniem.... Kolejne wyjaśnienie, jakie przychodziło mi do głowy – że zostałam poczęta metodą in-vitro też nie wchodziło w rachubę. Dlaczego mieliby decydować się na in-vitro tuż po ślubie? Byli młodzi, mieli jeszcze czas na dziecko, gdyby zechcieli nawet teraz mogliby się postarać o to bym miała brata albo siostrę i nikogo by to nie zdziwiło. Wyjaśnienie z silnymi genami było jedynym z którym mogłam się zgodzić.
- Niedługo zajdzie słońce, musimy ruszać.
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Akai’a. Podniosłam wzrok. Mężczyzna stał w drzwiach oparty o framugę. W dłoni trzymał... pistolet?
- Racja. Do zobaczenia Hellen, Taizo. – różowowłosa wstała, kiwnęła głową do moich rodziców i ruszyła w stronę drzwi. Tam odwróciła się jeszcze i popatrzywszy na mnie dodała – Uważaj na siebie Eriko.
- Do widzenia. – powiedziałam i gdy tylko goście zniknęli za drzwiami uciekłam do swojego pokoju gdzie położyłam się na łóżku zakładając ręce za głowę. Leżałam tak obserwując w oknie nad głową ciemniejące szybko niebo i rozmyślając.
„Uważaj na siebie”. Tak powiedziała ta dziwna kobieta. Nie wiedziałam co o tym sądzić. Nie lubiłam jej i niemal czułam, że słowa w jakiś sposób zawierają groźbę. A może było to tylko ostrzeżenie? Ale przed czym? Prowadziłam spokojne życie, po wakacjach miałam iść do nowej szkoły, nic wielkiego, ot szkoła średnia najbliżej mojego domu, bez prestiżu. Nie przepadałam za tłumami więc raczej unikałam miejsc typu dyskoteki. Owszem, lubiłam czasem samotnie wyjść na spacer w nocy by popatrzeć w gwiazdy ale okolica w której mieszkałam uchodziła za bezpieczną. Więc w czym rzecz? Ktoś inny na moim miejscu pewnie uznałby to za zwykły, grzecznościowy tekst na pożegnanie, ale czułam, że zawiera ukryte znaczenie. Nagle, za oknem dostrzegłam cień przemykający na tle granatowego już nieba. Zerwałam się na równe nogi i skoczyłam do okna. Nad moim domem krążył czarny kształt... istota zniżyła lot i dostrzegłam, że jest to ogromny kruk. Kruk wielkości człowieka!
Stworzenie zniknęło poniżej krawędzi dachu i usłyszałam dźwięk rozbijanej piętro niżej szyby. Było dla mnie jasne, że owa krukopodobna istota wylądowała na dole, w pokoju gdzie wciąż zapewne przebywali moi rodzice. Niewiele myśląc zbiegłam po schodach i stanęłam w drzwiach. Istota wielkością i kształtem przypominała człowieka jednak jej ciało obrośnięte było czarnymi piórami, w miejscu jej ust i nosa znajdował się czarny dziób a jej dłonie i stopy zakończone były szponami... Na podłodze leżała moja mama trzymając się za zranione ramie a ojciec usiłował odgonić stworzenie. Zauważył mnie.
- Erika! Nami się nie przejmuj! Uciekaj! – krzyknął panicznie a stworzenie przeniosło wzrok na mnie.
Spoglądające na mnie oczy błysnęły czerwienią. Istota machnęła ręką i ojciec wylądował po drugiej stronie pokoju, upadając rozbił stojącą lampę. To wywołało zwarcie i światło w całym domu zgasło. Ledwie mogłam dostrzec co się dzieje. Widziałam tylko te błyszczące czerwienią oczy wpatrzone we mnie i zbliżające się. Próbowałam się cofnąć, potknęłam się o coś i upadłam. Poczułam jak szpony chwytają mnie za bluzkę i podnoszą w górę. Zaczęłam się szarpać ale istota trzymała mnie mocno, zdawało się, że moje uderzenia nie robią na niej żadnego wrażenia. Paznokciami nie byłam w stanie nawet zadrasnąć jej skóry.
- Ihdziessz zhe mnhą!
Stworzenie warknęło nieludzkim, skrzekliwym głosem i pociągnęło mnie w stronę okna. Drogę zagrodziła mu moja mama. Spojrzenie, jakim obdarzyła ją istota zwiastowało śmierć. Wiedziałam to. Nigdy wcześniej nie czułam takiego strachu, lęk nie był tak silny nawet, gdy istota zmierzała w moją stronę. Wtedy bałam się tylko o siebie. Miałam wtedy nawet wątłą nadzieję, że może rodzice zdołają uciec, gdy stworzenie będzie mną zajęte. Teraz jednak najwyraźniej to nie moje życie wisiało na włosku tylko życie mojej mamy. Mogłam nie być do niej podobna, mogłam myśleć, że nie jestem jej biologiczną córką, mogła mnie irytować jej ekstrawertyczna osobowość. Ale kochałam ją i nie mogłam pozwolić by zginęła na moich oczach. Strach zastąpiła wściekłość.
Nagle istota już mnie nie trzymała a ja siedziałam na podłodze, ledwie docierało do mnie co się wokół mnie dzieje. Zadziałałam instynktownie. Skoczyłam na istotę. Pomieszczenie oświetlała dziwna iluminacja, wciąż było ciemno jednak krawędzie przedmiotów jak i wszystkie kolory były doskonale widoczne, miałam wrażenie, że zwiększył się kontrast. Widziałam strach i szacunek w oczach istoty, nie mogłam tego zrozumieć. Dlaczego? Przecież jeszcze chwilę wcześniej wszelki mój atak nie robił na niej żadnego wrażenia. Chwyciłam szponiastą dłoń stworzenia i zobaczyłam, że pokrywa się ona czarnymi płomieniami... Płomieniami, które pokrywają moje własne ciało, które wywołują w pomieszczeniu tą dziwną iluminację!
Nagle usłyszałam odgłos wyważanych drzwi wejściowych i kilka sekund później w pomieszczeniu pojawili się Shura i Akai. Rozległ się odgłos wystrzału i istota której dłoń wciąż trzymałam zadrżała i zamieniła się w dym. Dłuższą chwilę spoglądałam w miejsce gdzie istota zniknęła nie mogąc w to uwierzyć. Czarne płomienie na mojej dłoni wciąż płonęły. Kątem oka zobaczyłam, że różowowłosa odczepia cos przypiętego do paska, była to przeźroczysta kulka. Kobieta wymamrotała kilka słów a kula uniosła się w powietrze i rozświetliła pomieszczenie jasnym, białym światłem. Płomienie na mojej dłoni osłabły i zgasły a ja poczułam się bardzo słaba. Osunęłam się na kolana a podłoga zaczęła zbliżać się do mojej twarzy jakby w zwolnionym tempie... Upadłam. Walcząc o utrzymanie resztek świadomości usłyszałam jak tata krzyczy:
- Zawsze pojawiacie się, gdy jest już za późno! Przeklęci egzorcyści!
Potem była już tylko ciemność.

Tytułem wstępu





Starałam się nie zmieniać oryginalnych wydarzeń mających miejsce w anime/mandze  a jedynie – choć rzadko jest to konieczne - ślizgać się po ich obrzeżach. Uważni fani Ao no Exorcist mogą jednak zauważyć pewien błąd z którego zdaję sobie sprawę, mianowicie moja historia opiera się na błędnym założeniu, że rok szkolny rozpoczyna się we wrześniu (dopiero po fakcie zorientowałam się, że w Japoni jest pod tym względem nieco inaczej niż u nas) i egzamin na exwire odbywa się u mnie pod koniec pierwszego roku a nie pierwszego semestru. Dlatego w momencie rozpoczęcia akcji w moim opowiadaniu Rin uczęszcza na drugi rok chociaż w kontekście anime/mangi początek opowiadania umieszczony został pomiędzy 11 a 12 odcinkiem (8 a 9 rozdziałem mangi).