czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 21 - Gotuj z nami!



Ze snu wybudził mnie znajomy głos:
- Erika! Dosyć tego wylegiwania! Pomóż matce w kuchni.
Otworzyłam oczy. Nad sobą ujrzałam rozświetlone światłem słonecznym, zasypane do połowy śniegiem okienko dachowe. Mój pokój! Wszystko wyglądało tak zwyczajnie, jakby wydarzenia ostatnich kilku miesięcy wcale nie miały miejsca. Przez myśl przebiegło mi, że być może rzeczywiście to wszystko, co przeżyłam było tylko snem. Co w takim przypadku? Czy byłabym w stanie powrócić do mojego dawnego, monotonnego życia? Szybkim ruchem dotknęłam swojego ucha i z ulgą odkryłam, że wciąż ma swój nowy, szpiczasty kształt. Zachichotałam. Kto by pomyślał, że będzie mi tak zależeć na czymś, co nieustannie narażało mnie i bliskie mi osoby na niebezpieczeństwo? Ale to właśnie otrzymanie demonicznych stało się motorem nadającym mojemu życiu sensu. Sprawiło, że paradoksalnie czułam się szczęśliwa.
- Już idę tato! - zawołałam podnosząc się z łóżka i narzucając na siebie ciuchy.
- Już?!? Dochodzi 10! Jak tak dalej pójdzie obiad zjemy na kolację! Matka nie da sobie rady ze wszystkim sama!
- Chętnie pomogę. – z dołu dał się słyszeć stłumiony głos Rina. – Erika nie lubi gotować.
- Musi się w końcu nauczyć jakie są obowiązki kobiety. A ty jesteś naszym gościem. – odparł ojciec. - Erika!
- No idę przecież, idę. – rzuciłam wychodząc z pokoju i schodząc po schodach. Obowiązki kobiety, też coś...- Ale Rin faktycznie może nam pomóc. Nie masz pojęcia, co on wyczynia w kuchni!
- To chyba jedyna rzecz, w której jestem dobry. – dodał chłopak przybierając zadowolony wyraz twarzy.
- Naprawdę? – zapytała mama wychylając się z kuchni – W takim razie zapraszam młodego kucharza! Dodatkowa para rąk zawsze się przyda.
Razem z Rinem weszliśmy do kuchni gdzie powitała nas mieszanina różnych zapachów i blat obstawiony chyba wszystkimi możliwymi składnikami z jakich można było coś ugotować. Stało się dla mnie jasne dlaczego rodziców ogarnęła taka panika. Zawsze, gdy chcieli się przed kimś dobrze zaprezentować robili to przygotowując najbardziej wymyślne dania – a ponieważ roboty było zbyt dużo zaprzęgali do tego również mnie. Widocznie bardzo przejęli się opinią dwójki naszych gości. Szkoda tylko, że zapomnieli, że goście owi zmuszeni będą obserwować przygotowania. A stres jaki rodzice okazywali bynajmniej nie pozostawiał dobrego wrażenia.
- Znowu nie mogłaś się powstrzymać? – stwierdziłam ponuro przekraczając próg.
- Dobrą gospodynię poznasz po tym, jaką potrawę przygotowała. – odparła mama rumieniąc się, po czym dodała: – Skocz po zakwas do spiżarni.
- Nie mów, że jeszcze będziesz piec chleb! Mogę przejść się do spożywczego... – zasugerowałam.
- I kupić niewiadomego pochodzenia chleb z polepszaczami i masą chemii? – fuknęła rodzicielka – Do spiżarni marsz!
Z cichym westchnieniem opuściłam pomieszczenie i udałam się w do spiżarni skąd następnie wzięłam wspomniany półprodukt. W drodze powrotnej, przechodząc obok salonu usłyszałam fragment rozmowy:
- To musi być dla pana trudne. Sam długo nie mogłem pogodzić się z przemianą brata a przecież jestem egzorcystą. Nie obawia się pan? – mówił Yukio.
- Znam moją córkę. – odparł tata - Jest leniwa i zrzuca robotę na innych gdy tylko może, ale jest na swój sposób odpowiedzialna, jeżeli już się za coś zabiera robi to najlepiej jak potrafi. Wiem, że nie wybaczyłaby sobie gdyby przez nią stało się komuś coś złego.
Pokiwałam z niedowierzaniem głową i ruszyłam dalej. To dlatego tak łatwo zaakceptował to, jak się zmieniłam. Uważa, że jestem odpowiedzialna! A myślałam, że ma mnie za niedojrzałego dzieciaka, który zawsze robi co chce nie bacząc na potrzeby innych...
Przekroczyłam ponownie próg kuchni. Rin i mama najwyraźniej już znaleźli wspólny język – praca wrzała pełną parą a ingrediencje wędrowały po kuchni z przerażającą dla mnie prędkością. Położyłam słoiczek z zakwasem obok mamy a ta natychmiast dodała płyn do czekającej już podstawy ciasta. Usiadłam na taborecie przyglądając się dwójce kucharzy.
- Masz zamiar tak siedzieć?!? – fuknęła mama przerywając ugniatanie ciasta i odwracając się w moim kierunku – Pomóż koledze w przygotowaniu zupy.
- Okej... – westchnęłam podchodząc do chłopaka. Szczerze powiedziawszy liczyłam na to, że dadzą mi spokój... – Co mam robić?
- Możesz przygotować warzywa. – odparł Rin nie zerkając nawet na mnie zaabsorbowany mieszaniem wywaru.
- Znaczy, że co? – spytałam rozglądając się wokół: na blacie leżało pełno różnych warzyw – Chyba wszystko jest przygotowane.
- Przecież nie wrzucę ich tak do zupy...– odpowiedział spoglądając na mnie z niedowierzaniem a widząc, że nadal nie za bardzo wiem czego się po mnie spodziewa zaczął dusić się ze śmiechu. - Wiedziałem, że nie lubisz gotować, ale nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle!
- Ja się nie śmieję, gdy np. nie wiesz co oznacza jakieś słowo. – mruknęłam
- Hmm... Racja.... – odparł z trudem powstrzymując śmiech i przysuwając mi pęk marchewek – Masz. Obierz je, umyj i pokrój w kostkę.
Przez następne 4 godziny wykonywałam podobne, proste polecenia i z nieukrywanym podziwem obserwowałam jak Rin bez najmniejszego zawahania manewruje między poszczególnymi garnkami i pojemnikami których zawartości stopniowo z bezkształtnych mas przeradzały się w pachnące zachęcająco potrawy. Przyzwyczajona byłam, że mama zachowuje się w kuchni podobnie ale widok rówieśnika dotrzymującego jej kroku sprawiał, że czułam się śmiesznie mała. Dla mnie cały proces przeradzania się np. kawałka surowego mięsa i garści warzyw w rosół był absolutnie niepojęty. Chłopak zdawał się rozumieć to wszystko instynktownie...
- Mmm, wspaniały zapach. – stwierdził tata wkraczając wraz z Yukio do kuchni i siadając przy obładowanym już potrawami stole – Jak zwykle świetnie się spisałaś moja droga.
- To nie tylko moja zasługa. Ten młody człowiek – mama wskazała brodą na Rina – to urodzony szef kuchni.
- Bez przesady...- bąknął Rin.
- Popołudnie mamy wolne czy znowu macie zamiar zaprząc nas do roboty? – wtrąciłam zmieniając temat – Miałam zamiar pokazać im okolicę…
- Ale chyba nie na pagórek Kyurio? – zapytał z jakiegoś powodu wyraźnie zaniepokojony ojciec.
- A co? Coś się stało? – zapytałam głowiąc się nad nietypową reakcją taty.
Wspomniany pagórek był niewielkim wzniesieniem roztaczającym się nad miejscowością. Górka owa była popularnym miejscem uprawiania sportów zimowych przez tutejsze dzieci i młodzież – ja również zwykłam spędzać tam dużo czasu każdej zimy. Jasne. Teren ten może nie był szczególnie bezpieczny: wzniesienie porastało kilka nierównomiernie położonych drzew, od zachodniej strony zbocze dawno temu zawaliło się pozostawiając wyrwę traktowaną teraz przez co odważniejszych chłopaków za skałkę wspinaczkową a  przy pagórku znajdował się niewielki staw – skuty w zimie lodem o niepewnej grubości który wiele osób traktowało jako lodowisko. Nie pamiętałam jednak by kiedykolwiek wydarzyło się tam coś o skutkach poważniejszych niż kilka siniaków.
- Na zboczu odkryto nietypowe ślady a kilka drzew zostało wyrwanych z korzeniami. Podejrzewamy, że zadomowił się tam niedźwiedź lub inne duże zwierze. Zapuszczenie się tam nie jest bezpieczne, zwłaszcza, że ostatnio bardzo często obserwujemy upadające lawiny śnieżne.
- Lawiny? – powtórzyłam zaskoczona, nie pamiętałam by kiedykolwiek wystąpiło tam coś co chociażby w małym stopniu przypominałoby lawinę. Swego czasu próbowałam nawet takową wywołać spuszczając ze szczytu kule śniegu. Bez rezultatu. – Chyba żartujesz! Tam nigdy nie było żadnych lawin!
- Góra to zawsze góra, nie można spodziewać się, że jeżeli przez kilka czy kilkanaście lat był spokój sytuacja nie ulegnie nagle zmianie.
- Hmm... od kiedy tak się dzieje? – zapytał nagle Yukio zastanawiając się nad czymś głęboko.
- Od połowy listopada, kiedy spadł pierwszy śnieg. – odparł ojciec – Znasz się na górach? Myślisz, że tegoroczne opady naruszyły konstrukcję zbocza?
- Nieszczególnie. – odparł chłopak wciąż intensywnie nad czymś myśląc – Ale sądzę, że może być inny powód...
- Chcesz powiedzieć, że to robota demona! – zawołał entuzjastycznie Rin doskakując nagle do brata. – Idę z tobą!
- W takim razie ja też idę. – wtrąciłam spoglądając na bliźniaków – Pokażę wam jak tam dojść i w ogóle...
- Weź sanki! – rzucił Rin.
- Hej! Nie powiedziałem, że się gdzieś wybieram! – krzyknął Yukio próbując przywrócić nas do porządku.
- Ale pomyślałeś! Znam cię. Przecież nie pozwolisz żeby jakiś demon hasał sobie po takim spokojnym miasteczku! - zaśmiał się starszy z bliźniaków, entuzjazm go najwyraźniej nie opuszczał. - Załatwienie go to twój obowiązek braciszku!
- Póki co moim obowiązkiem jest pilnowanie waszej dwójki.
- Będziesz miał nas na oku. – wspomniałam - Przecież pójdziemy z tobą.
- Eh. I co ja mam z wami zrobić… - westchnął Yukio zrezygnowanym tonem po czym spojrzał na moich rodziców – Co państwo o tym sądzą? Powinniśmy się wybrać i zbadać sprawę?
- Na pewno nie puszczę Eriki na taką „wycieczkę”! Ta góra jest niebezpieczna! – syknął tata. W jego głosie wyczułam jednak nutę niepewności.
- Czuję się odpowiedzialna.– świadomie nawiązałam do podsłuchanej wcześniej rozmowy – Jeżeli tutaj zostanę Yukio też nigdzie nie pójdzie a demon czy cokolwiek to jest będzie nadal zagrażać miasteczku. Co jeżeli zaatakuje was? Albo kogoś z moich starych znajomych?
- Myślisz, że chłopak da radę pozbyć się stwora?
- Mephisto nie bez powodu mu ufa. – odparłam pewnym tonem - Yukio jest naprawdę świetnym egzorcystą.
- A jeżeli to tylko niedźwiedź? – drążył tata choć ton jego głosu wyraźnie mówił mi, że już wygrałam dyskusję.
- Wtedy Rin przyłoży mu tasakiem który ma na plecach i wrócimy do domu. – odparłam wskazując na futerał z którym chłopak się nie rozstawał – A przed lawiną umkniemy, nie tak znowu trudno taką przewidzieć. To jak? Możemy iść? To będzie świetna lekcja praktyczna.
- Skoro musisz...– odparł tata po chwili ciszy, najwidoczniej nie mógł znaleźć więcej argumentów – Tylko uważaj na siebie.

czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 20 – Rodzice



Nadszedł ostatni dzień nauki przed wyczekiwaną przeze mnie przerwą świąteczną. Tereny należące do Akademii Prawdziwego Krzyża pokryły się śniegiem, co większość uczniów, szczególnie tych pochodzących z południa kraju przyjęło z nie lada entuzjazmem. Na mnie nie robiło to szczególnego wrażenia – obszar, w którym mieszkałam słynny był z kilkumetrowych zasp i sporą część dzieciństwa spędziłam jeżdżąc na sankach.
Natychmiast po zakończeniu zajęć, okutana w czapkę, szalik i ciepłą kurtkę udałam się do głównej bramy gotowa na powitanie rodziców. Zgodnie z planem nasz samochód stał już zaparkowany na zewnętrznym parkingu dla gości a rodzice przekraczali właśnie most prowadzący na teren szkolnego miasteczka. Jak zawsze punktualni. Na mój widok mama rzuciła się do przodu i nie zwracając większej uwagi na strażników przebiegła przez bramę, uścisnęła mnie tak, że niemal zabrakło mi tchu i zaczęła obcałowywać. Ponad ramieniem mamy dostrzegłam, że jeden z wartowników wyciągnął telefon i zaczął wykręcać numer.
- Mamo! Nie rób obciachu... – wydusiłam wymykając się uścisku. – Nie mam 5 lat!
- Przecież muszę przywitać się z moją kochaną córeczką! – odparła mama uśmiechając się szeroko. - Nawet nie wiesz, jak pusto w domu bez ciebie!
- Dokładnie. Nikt nie wymiguje się od sprzątania twierdząc, że ma za dużo zadane. – dodał tata dołączając do nas, w jego głosie pobrzmiewał sarkazm. Nie żeby nie cieszył się ze spotkania, po prostu nigdy nie tracił okazji do prawienia mi morałów. – Pewnie jesteś zadowolona ze szkoły. Przydzielili ci już własną służącą czy jeszcze łudzą się, że zaczniesz coś robić?
- Ba, nie służącą tylko służącego. I to nawet dwóch! Jeden pilnuje żebym się nie przerobiła a drugi gotuje dla mnie obiadki. – zażartowałam – Tato, to, że chodzę do szkoły dla snobów nie znaczy, że panują tu jakieś nienaturalne zasady. Każdy radzi sobie sam. Mamy dostęp do pralni i tak dalej.
- Więc nauczyłaś się prać... Kto by pomyślał! – zawołał ojciec a ja odburknęłam:
- To, że w domu nigdy nie prałam nie znaczyło, że nie umiem. Po prostu nie lubię.
- Nauka w szkole też tak łatwo ci przychodzi? APK podobno ma wysoki poziom. – tata nie odpuszczał.
– Wiesz, że nigdy nie miałam problemów w szkole. Z większości przedmiotów mam spokojnie B.
- Dlaczego nie A? – drążył ojciec. Zaczynał mnie już powoli wkurzać. Już zapomniałam jak upierdliwy potrafił być.
- Bo nie jestem kujonem! – odparłam i zakończyłam dyskusję odwracając się w stronę miasteczka. – Chodźmy już może po moją w... walizkę...
Stałam twarzą w twarz z Mephisto. Nie słyszałam jego kroków! Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że znajduje się tuż za mną! Facet naprawdę miał talent do zaskakiwania bogu ducha winnych ludzi.
- Walizkę mówisz? A dokąd to się wybierasz? – spytał ściszonym, ironicznym głosem a następnie, nie czekając na moją odpowiedź rozłożył szeroko ramiona i spektakularnie zawołał - Ah! Państwo Kurimuson! Witam w progach Akademii Prawdziwego Krzyża! Proszę za mną. Spotkanie z dzieckiem po miesiącach rozłąki nie powinno odbywać się na śniegu i mrozie!
Po tych słowach dyrektor odwrócił się na pięcie i żwawym krokiem odszedł w kierunku swojej rezydencji pozostawiając nas w tyle. Przełknęłam ślinę i posłusznie ruszyłam za dyrektorem. Miałam złe przeczucie. Mephisto najwyraźniej nie podobał się fakt, że zamierzałam wyjechać. Ale przecież wiele osób wyjeżdżało na święta a nawet weekendy do swoich rodzinnych domów i jedynym, co musieli zrobić było powiadomienie o tym fakcie opiekuna klasy... Czyżby i w tym przypadku obowiązywały mnie inne zasady niż większość uczniów?
Kilka minut później znajdowaliśmy się już w gabinecie Mephisto. Zamrugałam powiekami nieprzyzwyczajona do przebywania w pomieszczeniu przepełnionym tak dużą ilością bieli i różu a idąca tuż za mną mama westchnęła z zachwytu. Różowy był jej ulubionym kolorem, lecz razem z ojcem skutecznie powstrzymaliśmy jej zapędy do zaaranżowania domu w podobnym stylu. Mephisto zajął już miejsce za stojącym na środku pokoju biurkiem. Spodziewając się, że wizyta nie będzie krótka zdjęłam zimowe okrycie, odwiesiłam je na stojący obok drzwi zdobiony wieszak i odwróciłam się by wziąć kurtkę również od rodzicielki.
Nagle leżałam już na dywanie trzymając się za obolały bark. Byłam kompletnie zdezorientowana. Podniosłam wzrok i dostrzegłam stojącego nade mną ojca. Wyglądał na wściekłego...
- Dlaczego... Co...? - wyjąkałam kompletnie zbita z tropu.
- Taizo!  Co ty wprawiasz!?! - zawołała mama przylegając do jego ramienia i ewidentnie powstrzymując go od dalszego ataku.
- To demon! Nie zbliżaj się do niej! Nie widzisz? Jest opętana! Było tak samo gdy... - wolał mężczyzna usiłując się wyrwać z uścisku.
Dotarła do mnie ponura prawda. Gdy ostatni raz widziałam się z rodzicami byłam osobą, którą wychowywali przez te wszystkie lata, której dorastania byli świadkami. A tu nagle stałam przed nimi ta sama a jednak zmieniona, zmieniona przez demoniczną naturę. Mogli nie zauważyć kłów, mogli uznać brązowy odcień oczu za refleks świetlny, ale gdy tylko zdjęłam czapkę z pewnością dostrzegli szpiczaste uszy. Mogłam wmawiać obcym ludziom, że to mutacja genetyczna, że nie ma w moim wyglądzie nic nienaturalnego - nie mogłam jednak oszukać rodziców, ludzi którzy przecież znali mnie od niemowlęcia. Znieruchomiałam niepewna, co zrobić. Jak to wszystko wytłumaczyć ojcu...
- Nie poznajesz własnej córki? – zaśmiał się ewidentnie rozbawiony całą sytuacją Mephisto.
- Uważasz, że to zabawne?! – zawołał tata kierując teraz wściekłe spojrzenie na dyrektora – Podobno jesteś egzorcystą! Jak mogłeś pozwolić by moja córka została opętana?!? Przyrzekłeś ją chronić!
- Z chęcią zobaczyłbym jak jakiś demon tego próbuje. – zachichotał dyrektor po czym dodał tajemniczo. - Nie pamiętasz co się wydarzyło? Dlaczego obserwowano twoją rodzinę? Czego dokonała twoja córka w ubiegłe wakacje?
- Nie chcesz mi powiedzieć, że... – ton głosu ojca zmienił się, był teraz bardziej zaniepokojony niż wściekły, przerzucił wzrok na mnie. – Erika jednak to przejęła?!?
- Zgodnie z przewidywaniami wydarzenia sprzed 16 lat odcisnęły piętno na dziecku. Demon przekazał jej część swojej mocy. – dokończył Mephisto po trzymającej w napięciu pauzie – Dużą część. Która teraz, w tak paskudny sposób wydostała się na światło dzienne.
- Nie żebyś nie miał z tym nic wspólnego – mruknęłam pod nosem podnosząc się z podłogi a następnie głośno powiedziałam do ojca:
- Zmieniłam się, ale to ciągle ja. Dziewczynka, którą wychowałeś. – widząc jego sceptyczną minę dodałam pół żartem pół serio – A raczej której nie udało ci się wychować!
- Teraz już wiem dlaczego. – skwitował tata ponuro. Kącik jego ust uniósł się jednak lekko mówiąc mi, że fortel zadziałał. – Ale jeszcze nie jest za późno. Zobaczymy ile szkód uda mi się naprawić przez najbliższy tydzień.
- Rozumiesz powagę sytuacji? Chcesz zabrać do domu dziecko demona. –  rzekł dyrektor. Na jego twarzy pod maską rozbawienia malowała się mieszanina zaskoczenia i niepewności. Nie spodziewał się takiej reakcji.
- To wciąż moja córka. – odparł ojciec opierając dłonie na biurku dyrektora i patrząc mężczyźnie prosto w twarz. – Nie mogę odmówić jej spędzenia świąt z rodziną.
- Rozumiem.– stwierdził Mephisto ironicznie po czym szybko dodał, obdarzając ojca rozbawionym spojrzeniem: – Niestety. Erika musi pozostać na terenie uczelni pod opieką egzorcystów. Względy bezpieczeństwa.
- Jakoś nie zauważyłam, żeby ktoś mnie szczególnie obserwował. – wtrąciłam.
Taki był fakt. Gdy przyjechałam do Akademii Mephisto ostrzegał mnie, że będą mieć na mnie oko jednak wciąż wyglądało na to, że nikt nie chodzi za mną krok w krok. Do tej pory nikt nie dowiedział się np. o tym, że o mały włos nie zabiłam Naomi. A z pewnością miałabym przez to ogromne kłopoty.
- Nie doceniasz Yukio. – odparł Mephisto.
- W takim razie niech Yukio jedzie z nami! Możemy zabrać też Rina.
 Wątpiłam, czy tak prosta sugestia przekona dyrektora, ale miałam zamiar walczyć. Naprawdę chciałam wrócić do domu, spędzić święta z rodzicami. Pobyć trochę z dala od specyficznej atmosfery panującej wokół szkoły...
- To doskonały pomysł!  - zawołała zachowująca do tej pory ciszę rodzicielka. Wszystkie oczy skierowały się w jej stronę.
Erika wspominała mi o nich. Podobno bardzo sympatyczni chłopcy. – wyjaśniła mama patrząc teraz na zaskoczonego ojca. Następnie przerzuciła wzrok na dyrektora i dodała: – Mamy do dyspozycji pokój gościnny. Zabranie ich to żaden kłopot.
- W takim razie załatwione! - rzucił Mephisto klaskając w dłonie.
Gdy wreszcie opuściliśmy rezydencję i udaliśmy się do akademika (Mephisto próbował zatrzymać nas dłużej pod pretekstem zjedzenia w jego towarzystwie kolacji ale mama trzeźwo wyjaśniła, że przed nami długa droga a zamierzamy dostać się do domu przed północą) przy schodach praktycznie zderzyliśmy się z moimi współlokatorami. Ojciec odrzucił podejrzliwym spojrzeniem Rina a następnie spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Jest w porządku. I nie jest opętany. -  syknęłam, a następnie rzuciłam do chłopaków uśmiechając się szeroko: - To moi rodzice. Właśnie wracamy od Mephisto. Udało mi się załatwić, że jedziecie z nami na święta! W końcu ktoś musi mnie pilnować...
- Tak, dyrektor właśnie dzwonił. - odparł Yukio wskazując na trzymany w dłoni telefon. - Dziękujemy za zaproszenie,  milo państwa poznać.
- To będą nasze pierwsze święta z mamą i tatą! - dodał wesoło Rin.
W reakcji na te słowa Yukio zakrył dłonią twarz w geście zażenowania, ojciec podczerwieniał ze złości,  mamie zaświeciły się oczy a ja zarumieniłam się speszona i zaczęłam wymachiwać rękami plotąc trzy po trzy na znak protestu:
- To nie tak,  nie tak! Rin nie miał tego na myśli! Źle go zrozumieliście! To nie,  że ja i on...
Rin rozejrzał się po nas wyraźnie zdezorientowany.
- O co chodzi?
- Chyba zdajesz sobie sprawę,  że to co przed chwilą powiedziałeś zabrzmiało co najmniej dwuznacznie? - zapytał Yukio patrząc żałośnie na brata.
- Hę?
Yukio westchnął.
- Rin chciał tylko powiedzieć,  że nie pamiętamy naszej matki więc będą to dla nas pierwsze święta z pełną rodziną. - wyjaśnił i chwycił Rina za ramię ciągnąc brata na schody - Musimy się spakować. Chodź już, zanim doprowadzisz do tego,  że nigdzie nas nie zabiorą.