czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 35 – Trzy świece.



Podziwiałam Rina, który mimo swojej sytuacji - jeszcze gorszej niż moja - nie tracił pogody ducha. Od czasu gdy jego tajemnica wyszła na jaw chłopak zaprzestał ukrywania swojego ogona i zachowywał się jakby nic tak właściwie się nie stało. Wyglądało na to, że nie dociera do niego dlaczego dotychczasowi koledzy omijają go teraz szerokim łukiem i wyraźnie mają się na baczności w jego towarzystwie.
Jedyną oznaką tego, że wydarzenia na obozie treningowym wywarły na nim jakiekolwiek piętno był fakt, że często można było go spotkać ćwiczącego kontrole płomieni w pomieszczeniach akademika czy - o zgrozo - w nieużywanych salach szkoły dla egzorcystów, gdzie przecież ktoś mógł w każdej chwili wejść. Być może jego moc nie była już sekretem ale jednak uważałam takie zachowanie za nieodpowiedzialne.
Do ćwiczeń wykorzystywał trzy świeczki a zadanie polegało na jednoczesnym zapaleniu 2 z nich, w taki sposób by środkowa pozostała nienaruszona. Należało wykorzystać do tego tylko pojedynczy płomień. Miał z tym nie lada problemy.
Zresztą ja też. Rozumiałam sens ćwiczenia toteż sama więcej niż kilka razy spróbowałam. Początkowo miałam problem z właściwą manipulacją cechami płomienia. Mogłam wysłać w kierunku świec kontrolowany, niegroźny płomień nie ,mogący zapalić ani jednej świeczki jak i zapalić wszystkie z nich jednak pozostawienie środkowej świeczki nienaruszonej wymagało ogromnej koncentracji i zdawałam sobie sprawę, że niezależnie od tego jak długo będę ćwiczyć nie dam rady świadomie zmanipulować ogniem w taki sposób, by nie zranił sojuszników w czasie walki. Świeczka była nieruchoma. W walce położenie przeciwników i przyjaciół będzie się nieustannie zmieniać. Niemożliwe by to wszystko ogarnąć umysłem. Chyba jedynie instynktowna reakcja mogłaby za sytuacją nadążyć.
- Mam dość. - westchnął Rin, opadając na oparcie krzesła zrezygnowanym gestem. A następnie uderzył pięścią w stół, sprawiając, ze leżąca przed nim niedojedzona zupa rozchlapała się na stół. - Jak to się do cholery robi!?
Siedzieliśmy w stołówce naszego prywatnego akademika. Przed Rinem, oprócz resztek obiadu leżały trzy w połowie stopione świeczki. Wykorzystywał każdą wolną chwilę na ćwiczenia kontroli. Jeszcze ani razu nie udało mu się pozostawić środkowej świeczki nienaruszonej. Chyba, że wbrew zasadom używał dwóch języków ognia.
- Jak mam zostać najlepszym na świecie egzorcystą skoro nie radzę sobie z głupimi świeczkami? - kontynuował chłopak. - Tobie się udało...
- Już mówiłam. Skupiłam się intensywnie na środku płomienia a pozostałej części pozwoliłam na swobodne rozprzestrzenianie się.
Na poparcie swoich słów posłałam przez stół jęzor ognia a gdy rozpłynął się w powietrzu knoty tylko dwóch z trzech znajdujących się w jego zasięgu świec płonęły.
- Że niby tak? - spytał Rin a wychodząca z jego dłoni kula ognia sprawiła, że wosk ze wszystkich trzech świec rozlał się po stole, na nim samym pozostawiając przypalony kształt i płonące drzazgi. Najbardziej uszkodzona została środkowa świeca, ta którą chłopak miał chronić. - Jest tylko gorzej!
- Ale jak mówiłam taka metoda nie jest za dobra. Nawet ja będę miała problem z zastosowaniem jej we ferworze walki. Poza tym cos mi się zdaje, że twoja moc działa nieco inaczej niż twoja. Im mocniej się skupiasz tym większe zniszczenia powodujesz. Musisz znaleźć swój własny sposób. - wyjaśniłam, traktując błękitne płomyki spryskiwaczem wypełnionym wodą święconą pozostawionym przez Yukio.
- Yukio i Shurze nic się nie stało. Dlaczego na świeczkę to nie działa? - mruknął Rin, z naburmuszonym wyrazem twarzy.
- O czym ty mówisz? Że co z Yukio i Shurą? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ich potraktowałeś płomieniem w ramach testów? - zażartowałam.
- Wkurzyłem się i buchnąłem na nich. - odparł chłopak. - Spłonęły ich ubrania. Ale nie bielizna! A oni sami nawet się nie osmolili!
- I nic im się nie stało? - mruknęłam zaskoczona, w moim wykonaniu cos takiego skończyłoby się katastrofą. Skoro Rin się wkurzył raczej nie panował zbyt mocno nad płomieniem... - Jakim cudem...?
Półdemon wzruszył ramionami. A w mojej głowie zaczęła układać się pewna teoria.
- Czy kiedykolwiek oparzyłeś płomieniami człowieka? - spytałam, wciąż głęboko myśląc.
- Za kogo ty mnie masz?! Ty też uważasz, że jestem bezdusznym demonem tylko dlat... - zawołał Rin.
- Wyluzuj! Nic takiego nie powiedziałam. - przerwałam mu nim miałby szansę jeszcze bardziej się nakręcić. - Coś mi się zdaje, że podświadomie kontrolujesz płomień tak by nikogo nie zranić... Musisz tylko nauczyć się świadomej kontroli.
Ciężko było mi w to uwierzyć ale wydawało się to najlogiczniejszym wytłumaczeniem. Już wcześniej wiedziałam, że nasze moce różnią się. Moje płomienie, bez kontroli działały na zasadzie: znajdź i zabij. Nie czyniły żadnej szkody przedmiotom ale każda istota żywa znajdująca się w ich zasięgu była w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nawet drobna iskra wystarczyłaby by zerwać więzi duszy z ciałem. Musiałam mocno skupić się na kontrolowaniu go by opanować destrukcyjną siłę. Błękitny płomień, w swojej podstawowej formie natomiast niszczył przedmioty fizyczne - jak świeca, ubranie czy stworzone z materialnej substancji ciało demona - ale z tego co powiedział właśnie Rin wynikało, że nie wyrządza krzywdy ludziom, ani przedmiotom których strata byłaby dla nich bolesna. Czyżby nie był w stanie zranić człowieka przez swoje w połowie ludzkie geny? Może moc półdemonów różniła się od mocy ich demonicznych rodziców? A może Rin tak bardzo nie chciał być jak Szatan, że sam wypracował blokadę, uniemożliwiającą mu zranienie człowieka....
Tłumaczyłoby to dlaczego moje płomienie nie mają tego ograniczenia - owszem, nie chciałam zabijać ludzi ale nie czułam nienawiści do demonów. Nawet do samego Szatana ani tym bardziej do mojej biologicznej matki. Miałam swoje ograniczenia ale były tylko zasadami, których przestrzeganie opierało się na sile woli i lęku przed karą. Czy w głębi serca przerażało mnie to, że jestem w stanie zabić człowieka czy była to tylko moralność narzucona przez społeczeństwo? Gdy po raz pierwszy dowiedziałam się, o posiadanej mocy czułam przede wszystkim ekscytację... Czyżbym przez cały pobyt w szkole oszukiwała samą siebie? Czy w głębi serca byłam demonem?  
 - Ej, co z tobą? Ziemia do Eriki! - głos Rina wyrwał mnie z zamyślenia. A gdy podniosłam głowę chłopak dodał: - I jak? Masz jakiś pomysł?
- Co? - spytałam, nie rozumiejąc.
- Pytałem czy masz jakiś pomysł jak mam to wyćwiczyć...
Powróciłam do rzeczywistości. Zakładając, że Rin podświadomie nie jest w stanie ranić ludzi... jak może świadomie zadecydować na co jego płomienie mają wpływać a na co nie?
- Hmm... Może spróbuj wyobrazić sobie, że środkowa świeczka to człowiek? - rzuciłam.
- Przecież to nie jest człowiek. Ludzie tak nie wyglądają.
 No tak, zapomniałam, że tak zaawansowane wyobrażanie nie jest w jego stylu.
- Hmm... No to inaczej. Wiesz? Bardzo podoba mi się ta środkowa świeczka. Chciałabym ją zachować, właśnie taką jaka jest teraz. Ten stopiony wosk przypomina planetę Saturn!
Chłopak delikatnie odkleił wosk od blatu i przesunął świece a moją stronę.
- Nie o to chodzi.  – dodałam, odpychając świecę tam gdzie wcześniej stała i gestem nakazując koledze by usiadł. – Chcę tą świeczkę ale jeszcze bardziej chce zobaczyć jak udaje ci się jej nie uszkodzić. I jestem pewna, ze ci się uda. Chcesz się nauczyć, nie?
- Ale... - mruknął Rin, lecz uciszyłam go wzrokiem.
Przez dłuższą chwilę chłopak wpatrywał się w rząd świec przed sobą. W końcu jednak przełamał sie i wytworzył kule ognia, która szybko otoczyła świece. Gdy zniknęła wszystkie trzy płonęły... jednakże podczas gdy obie boczne świece rozlały się jeszcez bardziej po blacie stołu środkowa zachowała swój kształt. tylko drobny płomyk na knocie powoli drążył wosk.
"Dobra robota, Rin!" - chciałam zawołać ale po stołówce echem odbił się inny dźwięk:
- To było super!
W drzwiach pomieszczenia stała Yumi a w jej otwartych oczach odbijały błękitne płomienie świec. Patrzyła na nas, wyraźnie podekscytowana.