czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 21 - Gotuj z nami!



Ze snu wybudził mnie znajomy głos:
- Erika! Dosyć tego wylegiwania! Pomóż matce w kuchni.
Otworzyłam oczy. Nad sobą ujrzałam rozświetlone światłem słonecznym, zasypane do połowy śniegiem okienko dachowe. Mój pokój! Wszystko wyglądało tak zwyczajnie, jakby wydarzenia ostatnich kilku miesięcy wcale nie miały miejsca. Przez myśl przebiegło mi, że być może rzeczywiście to wszystko, co przeżyłam było tylko snem. Co w takim przypadku? Czy byłabym w stanie powrócić do mojego dawnego, monotonnego życia? Szybkim ruchem dotknęłam swojego ucha i z ulgą odkryłam, że wciąż ma swój nowy, szpiczasty kształt. Zachichotałam. Kto by pomyślał, że będzie mi tak zależeć na czymś, co nieustannie narażało mnie i bliskie mi osoby na niebezpieczeństwo? Ale to właśnie otrzymanie demonicznych stało się motorem nadającym mojemu życiu sensu. Sprawiło, że paradoksalnie czułam się szczęśliwa.
- Już idę tato! - zawołałam podnosząc się z łóżka i narzucając na siebie ciuchy.
- Już?!? Dochodzi 10! Jak tak dalej pójdzie obiad zjemy na kolację! Matka nie da sobie rady ze wszystkim sama!
- Chętnie pomogę. – z dołu dał się słyszeć stłumiony głos Rina. – Erika nie lubi gotować.
- Musi się w końcu nauczyć jakie są obowiązki kobiety. A ty jesteś naszym gościem. – odparł ojciec. - Erika!
- No idę przecież, idę. – rzuciłam wychodząc z pokoju i schodząc po schodach. Obowiązki kobiety, też coś...- Ale Rin faktycznie może nam pomóc. Nie masz pojęcia, co on wyczynia w kuchni!
- To chyba jedyna rzecz, w której jestem dobry. – dodał chłopak przybierając zadowolony wyraz twarzy.
- Naprawdę? – zapytała mama wychylając się z kuchni – W takim razie zapraszam młodego kucharza! Dodatkowa para rąk zawsze się przyda.
Razem z Rinem weszliśmy do kuchni gdzie powitała nas mieszanina różnych zapachów i blat obstawiony chyba wszystkimi możliwymi składnikami z jakich można było coś ugotować. Stało się dla mnie jasne dlaczego rodziców ogarnęła taka panika. Zawsze, gdy chcieli się przed kimś dobrze zaprezentować robili to przygotowując najbardziej wymyślne dania – a ponieważ roboty było zbyt dużo zaprzęgali do tego również mnie. Widocznie bardzo przejęli się opinią dwójki naszych gości. Szkoda tylko, że zapomnieli, że goście owi zmuszeni będą obserwować przygotowania. A stres jaki rodzice okazywali bynajmniej nie pozostawiał dobrego wrażenia.
- Znowu nie mogłaś się powstrzymać? – stwierdziłam ponuro przekraczając próg.
- Dobrą gospodynię poznasz po tym, jaką potrawę przygotowała. – odparła mama rumieniąc się, po czym dodała: – Skocz po zakwas do spiżarni.
- Nie mów, że jeszcze będziesz piec chleb! Mogę przejść się do spożywczego... – zasugerowałam.
- I kupić niewiadomego pochodzenia chleb z polepszaczami i masą chemii? – fuknęła rodzicielka – Do spiżarni marsz!
Z cichym westchnieniem opuściłam pomieszczenie i udałam się w do spiżarni skąd następnie wzięłam wspomniany półprodukt. W drodze powrotnej, przechodząc obok salonu usłyszałam fragment rozmowy:
- To musi być dla pana trudne. Sam długo nie mogłem pogodzić się z przemianą brata a przecież jestem egzorcystą. Nie obawia się pan? – mówił Yukio.
- Znam moją córkę. – odparł tata - Jest leniwa i zrzuca robotę na innych gdy tylko może, ale jest na swój sposób odpowiedzialna, jeżeli już się za coś zabiera robi to najlepiej jak potrafi. Wiem, że nie wybaczyłaby sobie gdyby przez nią stało się komuś coś złego.
Pokiwałam z niedowierzaniem głową i ruszyłam dalej. To dlatego tak łatwo zaakceptował to, jak się zmieniłam. Uważa, że jestem odpowiedzialna! A myślałam, że ma mnie za niedojrzałego dzieciaka, który zawsze robi co chce nie bacząc na potrzeby innych...
Przekroczyłam ponownie próg kuchni. Rin i mama najwyraźniej już znaleźli wspólny język – praca wrzała pełną parą a ingrediencje wędrowały po kuchni z przerażającą dla mnie prędkością. Położyłam słoiczek z zakwasem obok mamy a ta natychmiast dodała płyn do czekającej już podstawy ciasta. Usiadłam na taborecie przyglądając się dwójce kucharzy.
- Masz zamiar tak siedzieć?!? – fuknęła mama przerywając ugniatanie ciasta i odwracając się w moim kierunku – Pomóż koledze w przygotowaniu zupy.
- Okej... – westchnęłam podchodząc do chłopaka. Szczerze powiedziawszy liczyłam na to, że dadzą mi spokój... – Co mam robić?
- Możesz przygotować warzywa. – odparł Rin nie zerkając nawet na mnie zaabsorbowany mieszaniem wywaru.
- Znaczy, że co? – spytałam rozglądając się wokół: na blacie leżało pełno różnych warzyw – Chyba wszystko jest przygotowane.
- Przecież nie wrzucę ich tak do zupy...– odpowiedział spoglądając na mnie z niedowierzaniem a widząc, że nadal nie za bardzo wiem czego się po mnie spodziewa zaczął dusić się ze śmiechu. - Wiedziałem, że nie lubisz gotować, ale nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle!
- Ja się nie śmieję, gdy np. nie wiesz co oznacza jakieś słowo. – mruknęłam
- Hmm... Racja.... – odparł z trudem powstrzymując śmiech i przysuwając mi pęk marchewek – Masz. Obierz je, umyj i pokrój w kostkę.
Przez następne 4 godziny wykonywałam podobne, proste polecenia i z nieukrywanym podziwem obserwowałam jak Rin bez najmniejszego zawahania manewruje między poszczególnymi garnkami i pojemnikami których zawartości stopniowo z bezkształtnych mas przeradzały się w pachnące zachęcająco potrawy. Przyzwyczajona byłam, że mama zachowuje się w kuchni podobnie ale widok rówieśnika dotrzymującego jej kroku sprawiał, że czułam się śmiesznie mała. Dla mnie cały proces przeradzania się np. kawałka surowego mięsa i garści warzyw w rosół był absolutnie niepojęty. Chłopak zdawał się rozumieć to wszystko instynktownie...
- Mmm, wspaniały zapach. – stwierdził tata wkraczając wraz z Yukio do kuchni i siadając przy obładowanym już potrawami stole – Jak zwykle świetnie się spisałaś moja droga.
- To nie tylko moja zasługa. Ten młody człowiek – mama wskazała brodą na Rina – to urodzony szef kuchni.
- Bez przesady...- bąknął Rin.
- Popołudnie mamy wolne czy znowu macie zamiar zaprząc nas do roboty? – wtrąciłam zmieniając temat – Miałam zamiar pokazać im okolicę…
- Ale chyba nie na pagórek Kyurio? – zapytał z jakiegoś powodu wyraźnie zaniepokojony ojciec.
- A co? Coś się stało? – zapytałam głowiąc się nad nietypową reakcją taty.
Wspomniany pagórek był niewielkim wzniesieniem roztaczającym się nad miejscowością. Górka owa była popularnym miejscem uprawiania sportów zimowych przez tutejsze dzieci i młodzież – ja również zwykłam spędzać tam dużo czasu każdej zimy. Jasne. Teren ten może nie był szczególnie bezpieczny: wzniesienie porastało kilka nierównomiernie położonych drzew, od zachodniej strony zbocze dawno temu zawaliło się pozostawiając wyrwę traktowaną teraz przez co odważniejszych chłopaków za skałkę wspinaczkową a  przy pagórku znajdował się niewielki staw – skuty w zimie lodem o niepewnej grubości który wiele osób traktowało jako lodowisko. Nie pamiętałam jednak by kiedykolwiek wydarzyło się tam coś o skutkach poważniejszych niż kilka siniaków.
- Na zboczu odkryto nietypowe ślady a kilka drzew zostało wyrwanych z korzeniami. Podejrzewamy, że zadomowił się tam niedźwiedź lub inne duże zwierze. Zapuszczenie się tam nie jest bezpieczne, zwłaszcza, że ostatnio bardzo często obserwujemy upadające lawiny śnieżne.
- Lawiny? – powtórzyłam zaskoczona, nie pamiętałam by kiedykolwiek wystąpiło tam coś co chociażby w małym stopniu przypominałoby lawinę. Swego czasu próbowałam nawet takową wywołać spuszczając ze szczytu kule śniegu. Bez rezultatu. – Chyba żartujesz! Tam nigdy nie było żadnych lawin!
- Góra to zawsze góra, nie można spodziewać się, że jeżeli przez kilka czy kilkanaście lat był spokój sytuacja nie ulegnie nagle zmianie.
- Hmm... od kiedy tak się dzieje? – zapytał nagle Yukio zastanawiając się nad czymś głęboko.
- Od połowy listopada, kiedy spadł pierwszy śnieg. – odparł ojciec – Znasz się na górach? Myślisz, że tegoroczne opady naruszyły konstrukcję zbocza?
- Nieszczególnie. – odparł chłopak wciąż intensywnie nad czymś myśląc – Ale sądzę, że może być inny powód...
- Chcesz powiedzieć, że to robota demona! – zawołał entuzjastycznie Rin doskakując nagle do brata. – Idę z tobą!
- W takim razie ja też idę. – wtrąciłam spoglądając na bliźniaków – Pokażę wam jak tam dojść i w ogóle...
- Weź sanki! – rzucił Rin.
- Hej! Nie powiedziałem, że się gdzieś wybieram! – krzyknął Yukio próbując przywrócić nas do porządku.
- Ale pomyślałeś! Znam cię. Przecież nie pozwolisz żeby jakiś demon hasał sobie po takim spokojnym miasteczku! - zaśmiał się starszy z bliźniaków, entuzjazm go najwyraźniej nie opuszczał. - Załatwienie go to twój obowiązek braciszku!
- Póki co moim obowiązkiem jest pilnowanie waszej dwójki.
- Będziesz miał nas na oku. – wspomniałam - Przecież pójdziemy z tobą.
- Eh. I co ja mam z wami zrobić… - westchnął Yukio zrezygnowanym tonem po czym spojrzał na moich rodziców – Co państwo o tym sądzą? Powinniśmy się wybrać i zbadać sprawę?
- Na pewno nie puszczę Eriki na taką „wycieczkę”! Ta góra jest niebezpieczna! – syknął tata. W jego głosie wyczułam jednak nutę niepewności.
- Czuję się odpowiedzialna.– świadomie nawiązałam do podsłuchanej wcześniej rozmowy – Jeżeli tutaj zostanę Yukio też nigdzie nie pójdzie a demon czy cokolwiek to jest będzie nadal zagrażać miasteczku. Co jeżeli zaatakuje was? Albo kogoś z moich starych znajomych?
- Myślisz, że chłopak da radę pozbyć się stwora?
- Mephisto nie bez powodu mu ufa. – odparłam pewnym tonem - Yukio jest naprawdę świetnym egzorcystą.
- A jeżeli to tylko niedźwiedź? – drążył tata choć ton jego głosu wyraźnie mówił mi, że już wygrałam dyskusję.
- Wtedy Rin przyłoży mu tasakiem który ma na plecach i wrócimy do domu. – odparłam wskazując na futerał z którym chłopak się nie rozstawał – A przed lawiną umkniemy, nie tak znowu trudno taką przewidzieć. To jak? Możemy iść? To będzie świetna lekcja praktyczna.
- Skoro musisz...– odparł tata po chwili ciszy, najwidoczniej nie mógł znaleźć więcej argumentów – Tylko uważaj na siebie.

czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 20 – Rodzice



Nadszedł ostatni dzień nauki przed wyczekiwaną przeze mnie przerwą świąteczną. Tereny należące do Akademii Prawdziwego Krzyża pokryły się śniegiem, co większość uczniów, szczególnie tych pochodzących z południa kraju przyjęło z nie lada entuzjazmem. Na mnie nie robiło to szczególnego wrażenia – obszar, w którym mieszkałam słynny był z kilkumetrowych zasp i sporą część dzieciństwa spędziłam jeżdżąc na sankach.
Natychmiast po zakończeniu zajęć, okutana w czapkę, szalik i ciepłą kurtkę udałam się do głównej bramy gotowa na powitanie rodziców. Zgodnie z planem nasz samochód stał już zaparkowany na zewnętrznym parkingu dla gości a rodzice przekraczali właśnie most prowadzący na teren szkolnego miasteczka. Jak zawsze punktualni. Na mój widok mama rzuciła się do przodu i nie zwracając większej uwagi na strażników przebiegła przez bramę, uścisnęła mnie tak, że niemal zabrakło mi tchu i zaczęła obcałowywać. Ponad ramieniem mamy dostrzegłam, że jeden z wartowników wyciągnął telefon i zaczął wykręcać numer.
- Mamo! Nie rób obciachu... – wydusiłam wymykając się uścisku. – Nie mam 5 lat!
- Przecież muszę przywitać się z moją kochaną córeczką! – odparła mama uśmiechając się szeroko. - Nawet nie wiesz, jak pusto w domu bez ciebie!
- Dokładnie. Nikt nie wymiguje się od sprzątania twierdząc, że ma za dużo zadane. – dodał tata dołączając do nas, w jego głosie pobrzmiewał sarkazm. Nie żeby nie cieszył się ze spotkania, po prostu nigdy nie tracił okazji do prawienia mi morałów. – Pewnie jesteś zadowolona ze szkoły. Przydzielili ci już własną służącą czy jeszcze łudzą się, że zaczniesz coś robić?
- Ba, nie służącą tylko służącego. I to nawet dwóch! Jeden pilnuje żebym się nie przerobiła a drugi gotuje dla mnie obiadki. – zażartowałam – Tato, to, że chodzę do szkoły dla snobów nie znaczy, że panują tu jakieś nienaturalne zasady. Każdy radzi sobie sam. Mamy dostęp do pralni i tak dalej.
- Więc nauczyłaś się prać... Kto by pomyślał! – zawołał ojciec a ja odburknęłam:
- To, że w domu nigdy nie prałam nie znaczyło, że nie umiem. Po prostu nie lubię.
- Nauka w szkole też tak łatwo ci przychodzi? APK podobno ma wysoki poziom. – tata nie odpuszczał.
– Wiesz, że nigdy nie miałam problemów w szkole. Z większości przedmiotów mam spokojnie B.
- Dlaczego nie A? – drążył ojciec. Zaczynał mnie już powoli wkurzać. Już zapomniałam jak upierdliwy potrafił być.
- Bo nie jestem kujonem! – odparłam i zakończyłam dyskusję odwracając się w stronę miasteczka. – Chodźmy już może po moją w... walizkę...
Stałam twarzą w twarz z Mephisto. Nie słyszałam jego kroków! Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że znajduje się tuż za mną! Facet naprawdę miał talent do zaskakiwania bogu ducha winnych ludzi.
- Walizkę mówisz? A dokąd to się wybierasz? – spytał ściszonym, ironicznym głosem a następnie, nie czekając na moją odpowiedź rozłożył szeroko ramiona i spektakularnie zawołał - Ah! Państwo Kurimuson! Witam w progach Akademii Prawdziwego Krzyża! Proszę za mną. Spotkanie z dzieckiem po miesiącach rozłąki nie powinno odbywać się na śniegu i mrozie!
Po tych słowach dyrektor odwrócił się na pięcie i żwawym krokiem odszedł w kierunku swojej rezydencji pozostawiając nas w tyle. Przełknęłam ślinę i posłusznie ruszyłam za dyrektorem. Miałam złe przeczucie. Mephisto najwyraźniej nie podobał się fakt, że zamierzałam wyjechać. Ale przecież wiele osób wyjeżdżało na święta a nawet weekendy do swoich rodzinnych domów i jedynym, co musieli zrobić było powiadomienie o tym fakcie opiekuna klasy... Czyżby i w tym przypadku obowiązywały mnie inne zasady niż większość uczniów?
Kilka minut później znajdowaliśmy się już w gabinecie Mephisto. Zamrugałam powiekami nieprzyzwyczajona do przebywania w pomieszczeniu przepełnionym tak dużą ilością bieli i różu a idąca tuż za mną mama westchnęła z zachwytu. Różowy był jej ulubionym kolorem, lecz razem z ojcem skutecznie powstrzymaliśmy jej zapędy do zaaranżowania domu w podobnym stylu. Mephisto zajął już miejsce za stojącym na środku pokoju biurkiem. Spodziewając się, że wizyta nie będzie krótka zdjęłam zimowe okrycie, odwiesiłam je na stojący obok drzwi zdobiony wieszak i odwróciłam się by wziąć kurtkę również od rodzicielki.
Nagle leżałam już na dywanie trzymając się za obolały bark. Byłam kompletnie zdezorientowana. Podniosłam wzrok i dostrzegłam stojącego nade mną ojca. Wyglądał na wściekłego...
- Dlaczego... Co...? - wyjąkałam kompletnie zbita z tropu.
- Taizo!  Co ty wprawiasz!?! - zawołała mama przylegając do jego ramienia i ewidentnie powstrzymując go od dalszego ataku.
- To demon! Nie zbliżaj się do niej! Nie widzisz? Jest opętana! Było tak samo gdy... - wolał mężczyzna usiłując się wyrwać z uścisku.
Dotarła do mnie ponura prawda. Gdy ostatni raz widziałam się z rodzicami byłam osobą, którą wychowywali przez te wszystkie lata, której dorastania byli świadkami. A tu nagle stałam przed nimi ta sama a jednak zmieniona, zmieniona przez demoniczną naturę. Mogli nie zauważyć kłów, mogli uznać brązowy odcień oczu za refleks świetlny, ale gdy tylko zdjęłam czapkę z pewnością dostrzegli szpiczaste uszy. Mogłam wmawiać obcym ludziom, że to mutacja genetyczna, że nie ma w moim wyglądzie nic nienaturalnego - nie mogłam jednak oszukać rodziców, ludzi którzy przecież znali mnie od niemowlęcia. Znieruchomiałam niepewna, co zrobić. Jak to wszystko wytłumaczyć ojcu...
- Nie poznajesz własnej córki? – zaśmiał się ewidentnie rozbawiony całą sytuacją Mephisto.
- Uważasz, że to zabawne?! – zawołał tata kierując teraz wściekłe spojrzenie na dyrektora – Podobno jesteś egzorcystą! Jak mogłeś pozwolić by moja córka została opętana?!? Przyrzekłeś ją chronić!
- Z chęcią zobaczyłbym jak jakiś demon tego próbuje. – zachichotał dyrektor po czym dodał tajemniczo. - Nie pamiętasz co się wydarzyło? Dlaczego obserwowano twoją rodzinę? Czego dokonała twoja córka w ubiegłe wakacje?
- Nie chcesz mi powiedzieć, że... – ton głosu ojca zmienił się, był teraz bardziej zaniepokojony niż wściekły, przerzucił wzrok na mnie. – Erika jednak to przejęła?!?
- Zgodnie z przewidywaniami wydarzenia sprzed 16 lat odcisnęły piętno na dziecku. Demon przekazał jej część swojej mocy. – dokończył Mephisto po trzymającej w napięciu pauzie – Dużą część. Która teraz, w tak paskudny sposób wydostała się na światło dzienne.
- Nie żebyś nie miał z tym nic wspólnego – mruknęłam pod nosem podnosząc się z podłogi a następnie głośno powiedziałam do ojca:
- Zmieniłam się, ale to ciągle ja. Dziewczynka, którą wychowałeś. – widząc jego sceptyczną minę dodałam pół żartem pół serio – A raczej której nie udało ci się wychować!
- Teraz już wiem dlaczego. – skwitował tata ponuro. Kącik jego ust uniósł się jednak lekko mówiąc mi, że fortel zadziałał. – Ale jeszcze nie jest za późno. Zobaczymy ile szkód uda mi się naprawić przez najbliższy tydzień.
- Rozumiesz powagę sytuacji? Chcesz zabrać do domu dziecko demona. –  rzekł dyrektor. Na jego twarzy pod maską rozbawienia malowała się mieszanina zaskoczenia i niepewności. Nie spodziewał się takiej reakcji.
- To wciąż moja córka. – odparł ojciec opierając dłonie na biurku dyrektora i patrząc mężczyźnie prosto w twarz. – Nie mogę odmówić jej spędzenia świąt z rodziną.
- Rozumiem.– stwierdził Mephisto ironicznie po czym szybko dodał, obdarzając ojca rozbawionym spojrzeniem: – Niestety. Erika musi pozostać na terenie uczelni pod opieką egzorcystów. Względy bezpieczeństwa.
- Jakoś nie zauważyłam, żeby ktoś mnie szczególnie obserwował. – wtrąciłam.
Taki był fakt. Gdy przyjechałam do Akademii Mephisto ostrzegał mnie, że będą mieć na mnie oko jednak wciąż wyglądało na to, że nikt nie chodzi za mną krok w krok. Do tej pory nikt nie dowiedział się np. o tym, że o mały włos nie zabiłam Naomi. A z pewnością miałabym przez to ogromne kłopoty.
- Nie doceniasz Yukio. – odparł Mephisto.
- W takim razie niech Yukio jedzie z nami! Możemy zabrać też Rina.
 Wątpiłam, czy tak prosta sugestia przekona dyrektora, ale miałam zamiar walczyć. Naprawdę chciałam wrócić do domu, spędzić święta z rodzicami. Pobyć trochę z dala od specyficznej atmosfery panującej wokół szkoły...
- To doskonały pomysł!  - zawołała zachowująca do tej pory ciszę rodzicielka. Wszystkie oczy skierowały się w jej stronę.
Erika wspominała mi o nich. Podobno bardzo sympatyczni chłopcy. – wyjaśniła mama patrząc teraz na zaskoczonego ojca. Następnie przerzuciła wzrok na dyrektora i dodała: – Mamy do dyspozycji pokój gościnny. Zabranie ich to żaden kłopot.
- W takim razie załatwione! - rzucił Mephisto klaskając w dłonie.
Gdy wreszcie opuściliśmy rezydencję i udaliśmy się do akademika (Mephisto próbował zatrzymać nas dłużej pod pretekstem zjedzenia w jego towarzystwie kolacji ale mama trzeźwo wyjaśniła, że przed nami długa droga a zamierzamy dostać się do domu przed północą) przy schodach praktycznie zderzyliśmy się z moimi współlokatorami. Ojciec odrzucił podejrzliwym spojrzeniem Rina a następnie spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Jest w porządku. I nie jest opętany. -  syknęłam, a następnie rzuciłam do chłopaków uśmiechając się szeroko: - To moi rodzice. Właśnie wracamy od Mephisto. Udało mi się załatwić, że jedziecie z nami na święta! W końcu ktoś musi mnie pilnować...
- Tak, dyrektor właśnie dzwonił. - odparł Yukio wskazując na trzymany w dłoni telefon. - Dziękujemy za zaproszenie,  milo państwa poznać.
- To będą nasze pierwsze święta z mamą i tatą! - dodał wesoło Rin.
W reakcji na te słowa Yukio zakrył dłonią twarz w geście zażenowania, ojciec podczerwieniał ze złości,  mamie zaświeciły się oczy a ja zarumieniłam się speszona i zaczęłam wymachiwać rękami plotąc trzy po trzy na znak protestu:
- To nie tak,  nie tak! Rin nie miał tego na myśli! Źle go zrozumieliście! To nie,  że ja i on...
Rin rozejrzał się po nas wyraźnie zdezorientowany.
- O co chodzi?
- Chyba zdajesz sobie sprawę,  że to co przed chwilą powiedziałeś zabrzmiało co najmniej dwuznacznie? - zapytał Yukio patrząc żałośnie na brata.
- Hę?
Yukio westchnął.
- Rin chciał tylko powiedzieć,  że nie pamiętamy naszej matki więc będą to dla nas pierwsze święta z pełną rodziną. - wyjaśnił i chwycił Rina za ramię ciągnąc brata na schody - Musimy się spakować. Chodź już, zanim doprowadzisz do tego,  że nigdzie nas nie zabiorą.

czwartek, 21 listopada 2013

Rozdział 19 – Urodziny, czyli kolejny rozdział okolicznościowy.



Był ponury, listopadowy poranek. Ze snu wybudziło mnie pukanie w drzwi mojego pokoju i wyraźnie rozbawiony głos Rina.
 - Erika! Wstawaj! Chyba nie chcesz spóźnić się do szkoły? To nie w twoim stylu!
- Już wstaję... – wymamrotałam na wpół przytomna. Co chłopakowi odbiło? Zerwałam się na równe nogi. Normalnie nigdy mnie nie budził! Czyżby faktycznie było już tak późno!?– Dzięki Ri...
Rozejrzałam się po pokoju. Przez zasłonięte zasłony przedzierała się poświata zwiastująca mający niedługo nadejść świt. Coś mi się nie zgadzało... To prawda, że był koniec listopada i Słońce wschodziło z każdym dniem coraz później, ale w tym roku nie zdarzyło się jeszcze bym zmuszona była obserwować świt. Zajęcia rozpoczynały się codziennie o ósmej rano, kiedy to Słońce co najmniej od godziny widniało już nad horyzontem...
- Przecież jeszcze jest ciemno! To ma być jakiś żart?! – krzyknęłam ze złością jednocześnie doskakując do drzwi – Mogłam jeszcze pospać! Niech no cię tylko dopadnę!
Za drzwiami usłyszałam chichot i szybkie kroki, gdy chłopak biegł korytarzem uciekając spoza mojego zasięgu. Zanim udało mi się rozprawić z zamkiem kolega zbiegał już w dół po schodach. Niech go szlag.
Zerknęłam na tarczę leżącego na biurku budzika. Zegar wskazywał godzinę 6:40, co oznaczało, że mogłabym spokojnie pospać sobie jeszcze z pół godziny. Niestety, niespodziewana pobudka Rina totalnie otrząsnęła mnie z resztek snu i o ponownym zaśnięciu nie było już mowy. Wściekła na chłopaka wyłączyłam planowany na 7:10 alarm, przebrałam się w swój szkolny mundurek i zeszłam na dół kierując się do kuchni. Przynajmniej wyglądało na to, że nie będę musiała dziś jeść w pośpiechu..
Dochodząc do otwartych drzwi stołówki usłyszałam szept Rina:
- Cicho! Cicho! Chyba idzie.
No pięknie. Nie dość, że tak złośliwie mnie obudził to jeszcze szykował teraz na mnie zasadzkę?
Mając się na baczności podkradłam się do drzwi i ostrożnie zerknęłam za framugę. Powitały mnie uśmiechnięte twarze stojących tuż za drzwiami Rina i Yukio. Na mój widok obaj zgodnie krzyknęli:
- Wszystkiego najlepszego!
I nie czekając na moją reakcję chwycili mnie za ręce i zaciągnęli do stołu gdzie, zamiast śniadania leżał maleńki torcik z wbitą w środek pojedynczą świeczką.
- Faktycznie... Dziś są moje urodziny... Zupełnie wyleciało mi z głowy. – wybąkałam, uświadamiając sobie nagle, że zupełnie o tym fakcie zapomniałam.
- Jak można zapomnieć o własnych urodzinach? – zapytał Rin dusząc się ze śmiechu.
- Miałam ważniejsze rzeczy na głowie. – odparłam -  Zresztą, nie jestem przyzwyczajona żeby jakoś je specjalnie obchodzić. Do tej pory moje urodziny zawsze wyglądały tak, że rodzice zapraszali najbliższą rodzinę zapominając zupełnie o tym, że nie lubię rodzinnych spotkań.
- Ale prezenty chyba lubisz? – wtrącił chłopak przyglądając mi się z głową przekrzywioną pod dziwnym kątem niczym szczeniak gdy próbuje wyglądać inteligentnie.
- Jasne. To chyba jedyny powód, dla którego warto świętować urodziny. – zaśmiałam się a gdy oczy chłopaka zabłyszczały szybko dodałam – No nie... tylko mi nie mów, że przygotowałeś dla mnie prezent...
- Jeszcze nie przygotowałem... To dlatego obudziłem cię tak wcześnie. Nie byłem pewien, co przygotować. Moim prezentem urodzinowym ma być śniadanie.
- Śniadanie? – nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać.  
- Zawsze jesz to co przygotuję ja albo Ukobach. Nie masz jakiejś ulubionej potrawy?
- Ah... o to ci chodzi. Prawdę mówiąc smakuje mi wszystko co przygotowujecie. W domu najczęściej jadłam po prostu kanapki lub płatki na mleku bo szybko się je robi... – zerknęłam na zegarek, dochodziła siódma – Ale jeżeli mogę wybrać co chcę ... może naleśniki?
- Tak jest ma’am! – odparł Rin po czym zasalutował mi i pobiegł do aneksu kuchennego.
- To miło z jego strony, choć szczerze powiedziawszy wolałabym się wyspać. – mruknęłam pod nosem, z trudem powstrzymując ziewnięcie  Skąd wiedzieliście że dziś są moje urodziny? Przecież nikomu nie mówiłam.
- Jestem nauczycielem. – odparł Yukio obserwując krzątającego się po kuchni brata – Mam dostęp do wszystkich danych o uczniach.
Rin uporał się z przygotowaniem naleśników dość szybko i już kilkanaście minut później cała nasza trójka zajadała się pysznymi naleśnikami z dżemem podlanymi bitą śmietaną i posypanymi czekoladą. Chłopak miał prawdziwy talent do gotowania.
Ledwie zdążyłam przełknąć ostatni kęs siedzący naprzeciwko mnie Rin (jego talerz był już od dawna pusty, jeśli chodziło o jedzenie na czas był naprawdę niedościgniony – choć może to ja jadłam zbyt wolno) zapalił świeczkę wbitą w stojący na stoliku torcik i popchnął ciasto w moją stronę wołając wesoło:
- No dalej! Pomyśl życzenie! Wstałem o czwartej rano żeby to upiec!
Spojrzałam niepewnie na torcik. Życzenie... Zawsze miałam z tym problem. Wychodziłam z założenia, że nie ma sensu życzyć sobie czegoś niemożliwego ani też by wydarzyło się coś, co zależy tylko i wyłącznie od moich własnych działań. Poza tym, jak zdążyłam się już zorientować nie zawsze to, czego sobie człowiek życzy jest dla niego dobre. Całe życie chciałam by okazało się, że jestem kimś więcej niż tylko zwykłym, szarym człowiekiem. I jak na tym wyszłam?
Postanowiłam, więc, że w tym roku moje życzenie będzie proste. „Chcę zobaczyć się z rodzicami.” – pomyślałam zdmuchując świeczkę. Od w wakacji nie widziałam mamy i taty. Stęskniłam się za nimi.
- Co sobie pomyślałaś? – zapytał Rin zabierając się za krojenie ciasta.
- Żebyś następnym razem nie wpadł na jakże super genialny pomysł budzenia mnie przed wschodem Słońca. – odparłam sarkastycznie – Czekaj no, jeszcze ci się za to odwdzięczę. Kiedy masz urodziny?
- Dwudziestego siódmego grudnia, łączymy je zwykle z przyjęciem Bożonarodzeniowym. – odpowiedział za niego Yukio.
- Mogłeś jej nie mówić. – bąknął Rin a ja zachichotałam.
- Spokojnie, tylko żartowałam. – stwierdziłam uspokajającym tonam – Dwudziesty siódmy grudnia mówisz... Znak zodiaku Koziorożec... Wytrwały, ambitny, pracowity, konserwatywny i spokojny. Yukio wypisz wymaluj. Ale Rin?
- On jest i będzie jedyny w swoim rodzaju. – odparł Yukio chichocząc. – Więc interesujesz się astrologią?
- Moja mama ma bzika na tym punkcie. I chyba to po niej odziedziczyłam. Nie udało się z wyglądem to przynajmniej niektóre zainteresowania mam po niej.
- O czym wy mówicie? Jaki Koziorożec? Nie ma takiego znaku! Jest Smok, Tygrys... – wtrącił Rin.
- Koziorożec to znak z zodiaku zachodniego, nie chińskiego. W horoskopie zachodnim znak zmienia się co miesiąc a nie co rok więc można o wiele trafniej określić na jego podstawie charakter osoby. – wyjaśniłam.
- Naprawdę?! – krzyknął Rin z wyraźnym entuzjazmem – Postaw mi taki horoskop! Proszę!
- Już mówiłam, powinieneś być Koziorożcem ale opis za chiny do ciebie nie pasuje. Może poza tą ambicją. – westchnęłam – Jeżeli faktycznie urodziłeś się 27 grudnia nic więcej nie potrafię z tego wykrzesać.
- Prawdę mówiąc nie znamy naszej dokładnej daty urodzenia. Powiedziano nam, że urodziliśmy się 27 grudnia, ale to data umowna. – wtrącił Yukio – Wiemy tylko, że był to śnieżny, grudniowy dzień.
- Hmm... jesteście bliźniętami i Rin jest starszy, tak? – zastanowiłam się – Jest jedna data która by pasowała. Dwudziesty drugi grudnia. Ludzie z granicy znaku często przyjmują część cech znaku, który ma się dopiero rozpocząć albo właśnie się zakończył. Więc Rin, jako urodziny nieco wcześniej miałby jeszcze wpływ Strzelca. I to pasuje. Rin jest wesoły, spontaniczny, bezpośredni i ma poczucie sprawiedliwości. 
- Hej! Dobre! – zawołał ucieszony Rin - A co ten horoskop mówi o tobie?
- Też jestem z granicy znaku. Urodziłam się dwudziestego pierwszego listopada trzy minuty przed północą. Równie dobrze mogę być Skorpionem jak Strzelcem. Opisy obu znaków do mnie pasują. Lubię się uczyć, mam szczęście i generalnie jestem optymistką tak jak wszystkie Strzelce, ale i dobrze się czuję w sytuacji zagrożenia a czas wolny wolę jednak spędzać samotnie tak jak Skorpion. No i tak jak Skorpion potrafię czasem ukąsić. – zaśmiałam się z własnego żartu.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Idź otworzyć. – powiedział Yukio a gdy niepewnie spojrzałam na niego dodał. – Myślę, że na portiernie dostarczono już poranną pocztę. Poleciłem, że jeżeli przyjdzie do ciebie dziś jakaś paczka mają ją natychmiast dostarczyć prosto pod drzwi. Nie będziesz musiała wieczorem biegać z awizo.
- Dzięki Yukio! – zawołałam i poszłam otworzyć drzwi.
Chłopak miał rację. Za drzwiami stał pracownik portierni trzymając w rękach zaadresowaną do mnie podłużną paczkę. Wzięłam pakunek, podziękowałam dostawcy i szybkim krokiem wróciłam do stołówki chcąc jak najprędzej przekonać się, co dostałam. Położyłam paczkę na stole a Rin nie pytajac mnie o zgodę zabrał się za rozpakowywanie. Do paczki dołączony był list. Rodzice przepraszali w nim za to, że nie mogą przyjechać by spędzić ze mną urodziny i obiecywali, że zamiast tego zabiorą mnie do domu na ferie świąteczne. Wyglądało na to, że moje urodzinowe życzenie miało się spełnić – choć z miesięcznym opóźnieniem.
- Co to jest? – krzyknął Rin wpatrując się we wnętrze pudełka gdzie widoczna była plątanina metalowych tub, gałek i soczewek.
- Prawdziwy teleskop! Zawsze chciałam taki mieć! - odparłam uradowana. A widząc, że pojęcie to niewiele chłopakowi mówi wyjaśniłam – To urządzenie do obserwacji gwiazd i planet.
Zerknęłam na zegarek. Do rozpoczęcia lekcji zostało dziesięć minut.
- Chyba musimy się zbierać. Mam prośbę, nie mówcie nikomu w szkole o tym, że mam dziś urodziny. Ludzie mogą być źli, że im o nich wcześniej nie wspomniałam. – stwierdziłam biorąc paczkę by zanieść ją na górę. – Szczególnie Yumi by się wściekła.
- Dobra. Pod warunkiem, że pokażesz mi jak się używa tego telepopu! – rzucił Rin.
- Nie ma sprawy. Kiedy tylko chcesz.  – odparłam znikając schodach. I tak nie miałam zamiaru korzystać z teleskopu sama – tego typu obserwacje sprawiają o wiele większą radość wśród przyjaciół.

czwartek, 31 października 2013

Rozdział 18 – Halloween! Część 2.



Pomieszczenie zajęte było już niemal całkowicie przez insekty, jeden z nich podleciał bardzo blisko mojej twarzy i musiałam odgonić stworzenie machnięciem ręki. Kątem oka widziałam, ze wiele osób postępuje podobnie. Jednak nie Yumi. Dziewczyna – co było u niej typowe – stała zupełnie nieruchomo pozwalając na to by demony podlatywały bardzo blisko niej. Nie zareagowała nawet, gdy jeden z nich usiadł na jej ręce. Podniosła jedynie dłoń ostrożnie do góry i z uśmiechem przyglądała się „zwierzątku”. Nagle jednak wrzasnęła z bólu i cofnęła dłoń strącając stworzenie. Na jej ręce pojawiła się niewielka rana.
Poprzednio owady zdawały się bardziej interesować przysłoniętym światłem żarówek niż ludźmi ale teraz się to zmieniło. Jakby wyczuwając krew istoty zaczęły krążyć wokół Yumi usiłując ją zaatakować. Podbiegłam do koleżanki i zaczęłam wymachiwać rękami osłaniając ją. Czułam usiłujące wydostać się ponad powierzchnię mojej skóry płomienie i przemożną chęć by przy ich pomocy zniszczyć, zabić te natrętne insekty kontrolowałam się jednak znakomicie i choć zdawałam sobie sprawę, że teraz drobny impuls były w stanie uwolnić płomienie wiedziałam, że to nie nastąpi. Powstrzymywała mnie obecność tak dużej ilości świadków. Jak wiele osób mogłabym teraz zranić, zabić gdybym utraciła kontrolę nad płomieniami jak to miało miejsce ostatnim razem? W jakich kłopotach znalazłabym się gdyby ci wszyscy ludzie zobaczyli, do czego jestem zdolna? Lęk przed potencjalnymi konsekwencjami skutecznie mnie powstrzymywał.
- Nii-chan! Daj mi coś odstraszającego owady! – zawołała znajdująca się niedaleko nas Shiemi i kątem oka dostrzegłam, że w powietrzu bok niej unosi się niewielka, zielona istotka. Nagle z brzucha stworzonka wystrzeliły pędy jakiegoś kwiatu o intensywnym, słodkim zapachu. Owady odsunęły się od nich na odległość około metra. Więc była Tamerką!
- Tylko tyle mogę zrobić. – powiedziała dziewczyna podchodząc z utworzoną strefą do mnie i Yumi. – Nie wiem jak długo to będzie działać.
- Dobra robota. – odrzekłam.
Myślałam intensywnie. Dzięki Shiemi zyskaliśmy trochę czasu, ale jej działanie jedynie nas chroniło a nie likwidowało zagrożenia – należało znaleźć sposób na odesłanie owadów tam gdzie ich miejsce. Zerknęłam na Rina. Broń, którą posiadał raczej nie byłaby szczególnie skuteczna przeciw tak małym a licznym przeciwnikom, szczególnie, jeżeli nie miał zamiaru odsłaniać ostrza i ujawniać swoich płomieni. Również broń palna okazałaby się średnio użyteczna – zakładając nawet, że ktoś z otaczających mnie uczniów posiadałby takową przy sobie. Być może umiejętności Tamera zdałyby tu egzamin jednak nie byłam pewna czy ktoś z towarzyszących mi osób poza Shiemi posiada podobny talent. Pozostawały więc zdolności Arii i użycie fatalnego wersu.
- Ktoś wie, z czym mamy do czynienia? Co to za owady? – zapytałam rozglądając się wokół.
Po chwili ciszy Katou odpowiedział drżącym głosem.
- Wydaje mi się, że to Chuchi powiązane z Belzebubem. Czytałem ich opis w podręczniku.
- Brzmi prawdopodobnie. – stwierdziłam przypominając sobie przygodę z początku roku – Yukio wspominał kiedyś, że pełno ich w lesie otaczającym szkołę. Nie likwidują ich póki nie zbliżają się do zabudowań. Pamiętasz ich fatalny wers?
- Nie... pamiętam tylko, że fatalne wersy demonów ich rodzaju mieszczą się w Dziejach Apostolskich. – odparł chłopak. Ewidentnie starał się zachować spokój, choć widać było, że jest przerażony. – Niewiele nam to pomoże...
- Przeciwnie. – powiedział Rin doskakując z uśmiechem do stojącego w pobliżu Suguro i gwałtownie zarzucając mu rękę na ramię w przyjacielskim geście – Bon! Podobno na egzaminie wyrecytowałeś całą Ewangelię Jana. Chyba mamy dla ciebie zadanie!
- Nie spoufalaj się. – syknął ze złością Suguro strząsając dłoń Rina – Myślisz, że znam na pamięć całą Biblię?! Może dla odmiany ty spróbowałbyś coś kiedyś zapamiętać!
- Umm... – wybąkał pozostający do tej pory cicho Hetsu – Myślę, że pamiętam jaki wers był związany z tymi Chuchi... To było coś o dobrych uczynkach i uzdrowieniu opętanych.
- Ty też?! – zapytałam chichocząc, mimo powagi sytuacji nowe odkrycie wydało mi się dość zabawne – A myślałam, że to Katou robi za klasowego kujona!
- Tak jakby było w tym coś złego! Naprawdę jesteście z Rinem po jednych pieniądzach. – warknął na mnie Suguro po czym spojrzał na okularnika i dodał – Dzięki młody. Chyba przypominam sobie podobny wers.
- Więc go wypowiedz i miejmy już to z głowy! – zawołał Rin odganiając się od owadów a Suguro obrzucił go potępiającym spojrzeniem.
- Nie poganiaj mnie! Muszę pomyśleć... Nie uczyłem się jeszcze Dziejów na pamięć... – odwarknął Suguro i pogrążył się w myślach - Hmm... To będzie tak: Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli opętani przez diabła.
Chmara insektów zafalowała niespokojnie a ja poczułam, że słowa wypowiedziane przez Bona mają moc, która silnie oddziałuje na te owady. Coś jednak było nie tak z wypowiedzianym przez chłopaka zdaniem. Energia, jaką wywołały słowa narastała w równym tempie by nagle stracić na sile w momencie gdy padły słowa „opętani przez”. Ładunek energetyczny, jaki wyzwoliło zdanie powinien być znacznie silniejszy.
- Nie działa. – stwierdził mówca, wzdychając ze zrezygnowaniem. – Wracamy do punktu wyjścia. To nie ten wers.
- Wers jest prawidłowy. Owady zareagowały. – wtrąciłam stanowczo.
- Zareagowały, bo byliśmy blisko ich fatalnego wersu. Ale nie trafiliśmy. – burknął Suguro.
- Wers jest dobry. – powtórzyłam - Po prostu coś przekręciłeś...
Zastanowiłam się. Ludzi opętanych przez diabła można określić jako znajdujących się pod jego władzą. To był jedyny synonim, jaki przychodził mi do głowy. Zamknęłam oczy i wyszeptałam:
- Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła.
 Energia wokół mnie zawirowała a towarzyszący jej dźwięk licznych, wprawionych w ruch skrzydeł powiedział mi, że się udało. Otworzyłam oczy. Znajdujące się najbliżej mnie ćmy rozpływały się właśnie w powietrzu a reszta usiłowała uciec jak najdalej od nich. - „Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła!” – powtórzyłam głośniej i wykonałam krok w przód. Tym razem towarzysząca moim słowom energia objęła całe pomieszczenie. Owady zniknęły jeden po drugim pozostawiając po sobie tylko obłoczki szybko niknącego dymu. Więc jednak mi się udało.
- Nieźle – powiedziała znajdująca się za moimi plecami Yumi – Ale trochę mi ich żal...
- Dzięki Yumi. – odpowiedziałam zadowolona z siebie – Teraz pozostaje tylko pytanie jak się stąd wydostaniemy. Zacięte drzwi tak łatwo się nie otworzą.
- Zawsze możemy wyjść przez okno. To przecież parter. – odparł Rin podchodząc do parapetu. Nagle jednak zatrzymał się i cofnął ściągając z pleców futerał z mieczem.
- Coś nie tak, Rin?- zapytałam robiąc krok w jego stronę. Szybko jednak dostrzegłam, co zatrzymało chłopaka. Za oknem stała ćma podobna do tych, które przed chwilą pokonałam. Z tą różnicą, że była wielka jak człowiek!!! – O cholera...
- Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła! – zawołałam w panice. Ponownie poczułam gromadzącą się wokół mnie energię jednak ta, zdawała się tym razem nie wpływać w żaden sposób na istotę. Znieruchomiałam, niepewna co robić dalej.
Za sobą usłyszałam okrzyk Izumo:
- Pokornie wzywam boga zbiorów. Wypełnij me życzenia i nie zostaw żadnego bez spełnienia!
 Zerknęłam w jej kierunku. Wokół Izumo formowały się właśnie dwa białe, podobne do lisów istoty.
- Wow! To prawdziwe Byakko?! – zawołała zachwyconym głosem Yumi – Ale ci zazdroszczę! Też chciałabym...
- Mike i Uke, obrońcie nas. – powiedziała Izumo do chowańców całkowicie ignorując moją nadaktywną przyjaciółkę.
Lisy, czy też jak określiła stworzenia Yumi – Byakko – podbiegły do okna, minęły szykującego się do walki Rina i przeskakując ponad parapetem rzuciły się na ogromnego owada. Rozległ się odgłos przypominający targaną tekturę i... ludzkie krzyki.
- Przestańcie! Przestańcie! To tylko my! Odwołajcie te demony! Odwołajcie!
Głosy brzmiały znajomo...
- Dage, Aro?! – zawołałam podbiegając do okna. Szybko zdałam sobie sprawę, że, to co wcześniej, z daleka brałam za powiększoną wersję demonicznej ćmy ma zupełnie odmienną strukturę a jego kończyny ułożone są w bardzo dziwny sposób. Obok, na ziemi leżał skórzany worek. To nie była istota z innego świata. To byli bliźniacy Mishima. W przebraniu! – Izumo! Odwołaj swoje chowańce! To moi koledzy z klasy!
- Mike i Uke, wystarczy. – zawołała Izumo podchodząc do okna. Stworzenia spojrzały na nią zdezorientowane, ale zaprzestały ataku. Ze szczątków przebrania wygramolili się bliźniacy.
-Ona jest niebezpieczna! – stwierdził jeden z nich zerkając na swoje ramię, w miejsce gdzie widniał ślad po świeżym ugryzieniu. – Patrzcie, co mi zrobiły te psy!
- To nie są żadne psy! – warknęła Izumo a chowańce dziewczyny poruszyły się niespokojnie.
- Jak zwał tak zwał! – odparli chłopcy i wspięli się na parapet by dołączyć do nas w sali telewizyjnej. - Ooo. Nieźle urządzone.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mieli rację. Po ataku owadów wszystkie ozdoby które tak starannie z Yumi przygotowałyśmy były w strzępach (podobnie jak kostiumy niektórych osób), słodycze przygotowane przez Rina leżały rozrzucone po podłodze a materiały którymi stłumiłyśmy światło żarówek zwisały z lamp rzucając po pomieszczeniu niepokojące cienie. Krótko mówiąc – sala telewizyjna dopiero teraz wyglądała jak prawdziwy, nawiedzony dwór.
- Jest w tym też trochę waszej zasługi! – odpowiedziała Yumi chichocząc
-  Możecie mi wyjaśnić, co wam strzeliło do głowy?! - krzyknęłam  zwracając na siebie uwagę bliźniaków - Napuszczać na nas demoniczne ćmy i przebierać się za coś takiego... Mogliśmy was zabić!
- Chcieliśmy was nastraszyć, od tego w końcu jest Halloween. – odpowiedział drugi z bliźniaków majstrując przy drzwiach podczas gdy Hetsu zajmował się bandażowaniem rany jego brata – jak się okazało okularnik razem z przebraniem lekarza przytaszczył ze sobą całą apteczkę. Po chwili drzwi chrupnęły i otworzyły się a chłopak odsunął się od nich uśmiechając się szeroko. – Jestem pewien, że dobrze się bawiliście! Może nie?
- Nie! – odparłam ze złością w głosie. Wiec zacięcie drzwi to również była ich robota!
Jedno musiałam jednak chłopakom przyznać - sprawili, że dzisiejsza impreza na długo pozostanie w mojej pamięci. I prawdę mówiąc nie będzie to złe wspomnienie.