Przez dobre kilkanaście sekund świat grunt drżał pod naszymi
stopami, w oddali słyszałam metaliczny odgłos, jakby łamiący się metal. Miałam
złe przeczucie…
Udało mi się jakimś cudem utrzymać na nogach. Naomi choć
przerażona również zdołała zachować postawę opierając się o pobliskie drzewo,
Yumi jednak zorientowawszy się, że ziemia pod jej stopami pływa zaczęła
balansować jak surfer albo tancerz po czym przewróciła się i wybuchnęła
szczerym śmiechem.
- To nie zabawa! –
ryknęłam na nią gdy tylko sytuacja się uspokoiła. – Trzęsienie było porządne! Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało…
nie podobał mi się ten dźwięk…
- Naomi! Zrób tak
jeszcze raz! – zaśmiała się przyjaciółka, najwyraźniej ignorując moje
słowa.
- Nic nie zrobiłam!
– zawołała blondynka podchodząc do leżącej dziewczyny i rzucając jej wściekłe
spojrzenie – I przestań insynuować, że
jestem demonem! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy!?
- Przecież zareagowałaś
na wers… – odparła Yumi, tym
razem w jej głosie pobrzmiewała jednak wątpliwość. – A to trzęsienie…
- Daj spokój. – mruknęłam
większość uwagi skupiając na okrzykach dochodzących ze skraju parku. Słyszany
przeze mnie wcześniej metaliczny dźwięk dobiegał mniej więcej z tamtego
kierunku. – Naomi nie jest żadnym demonem.
To moja wina, że zareagowała na wers.
I nie czekając na odpowiedź szybkim krokiem ruszyłam w stronę
harmideru. Po kilku chwilach dogoniła mnie Naomi.
- Więc przyznajesz się,
że mnie powstrzymałaś od dalszego czytania? – zapytała blondynka zrównując
się ze mną.
- Nie… - odparłam,
ledwie dostrzegając koleżankę. Wciąż działałam jak na automacie chcąc jak
najszybciej dowiedzieć się co się wydarzyło.
– Mówię tylko, że reagujesz na
wers tak jak ja bo moja moc przywróciła cię do życia.
- Raczej o mało mnie nie
zabiła. – mruknęła blondynka ściszając głos. Znajdowałyśmy się już dość
blisko zgromadzonego na skraju parku tłumu.
- Można i tak to
określić. – wyszeptałam i wytężyłam słuch.
Z tej odległości mogłam już dosłyszeć strzępki rozmów:
- Spokojnie. Dziś Mepphyland
był zamknięty. – mówił jakiś chłopak. – Nie
będzie ofiar.
- Nie słyszałeś?!? –
odparł ktoś inny, w jego głosie pobrzmiewała panika – Grupa uczniów z drugiej klasy miała mieć tam zadanie praktyczne czy coś
w tym stylu. Widziałem jak wchodzili. Z godzinę temu.
Grupa uczniów z drugiej klasy!?!
Przed oczami mignęło mi wspomnienie z dzisiejszego poranka.
Yukio strofujący Rina gdy ten rozmyślał na głos jak spędzić wolny dzień. „Czasem zastanawiam się gdzie ty masz głowę.”
– mruczał Yukio poprawiając okulary – „Już
zapomniałeś, że wszyscy exwire z twojego roku dostali przypis na dzisiejszą
misję? Startujecie o 11tej.” …
Mój umysł szybko łączył fakty: Drugoroczni exwire… grupa
uczniów z drugiej klasy… misja… zadanie praktyczne...
- Rin… – wyszeptałam
i niewiele myśląc przebiegłam przez tłum by jak najprędzej dostać się do bramy.
Przez zamknięte kraty dostrzegałam zarysy konstrukcji górujących ponad budkami z
watę cukrową i żetonami. Najbardziej imponująca budowla czyli tor rollercoastera
będąca dumą wesołego miasteczka wisiała w strzępach. Dotknęłam klamki otwierającej
bramę…
- Nie powinnaś tam
wchodzić. - powiedział ktoś chwytając mnie za ramię. – To niebezpieczne, reszta konstrukcji też może zaraz runąć.
- Nie twoja sprawa. –
mruknęłam strząsając dłoń z ramienia a następnie, zanim ktokolwiek jeszcze
wpadłby na pomysł by mnie powstrzymać otworzyłam bramę i wbiegłam na teren
lunaparku. Od czasu, gdy przez jeden krótki moment przekonana byłam, że Rin zginie
z mojej ręki myśl, że mogę go stracić nie dawała mi spokoju. Oczywiście, przy
jego sile i zdolnościach wątpiłam by byle uderzenie jakąś belką wyrządziło mu
realną krzywdę ale musiałam się upewnić, że chłopakowi nic nie jest.
Biegłam alejką szukając przesmyków i skrótów prowadzących na
główny plac parku rozrywki – miejsca które sądząc po wyglądzie rollercoastera
musiało doznać największych zniszczeń. Przez myśl mi przeszło, że być może to
tam znajdowało się epicentrum trzęsienia choć szybko odrzuciłam absurdalne
przypuszczenie. Może nie byłam ekspertką od trzęsień ale jedno wiedziałam –
zwykle wywoływane były przesuwaniem się płyt tektonicznych i ich epicentra
znajdowały się głęboko pod ziemią.
Nie zwalniając kroku skręciłam gwałtownie w jeden z przesmyków
i … wpadłam na stojącą tam osobę. Uderzenie było na tyle silne, że odbiłam się od
postaci i upadłam podczas gdy nieznajomy nie poruszył się nawet o milimetr,
było tak jakbym zderzyła się ze ścianą. Nie ma co. Facet był silny. Jedyną
równie silną osobą jaką do tej pory spotkałam był Rin ale byłam pewna, że tym
razem nie mam do czynienia z kolegą – ciuchy które nosiła postać nie
przypominały bowiem w żaden sposób szkolnego mundurka ani typowego dla
przyjaciela dresu. Nieznajomy nosił buty z czubkami, zielone rajstopy (bo nie
była to chyba jego skóra?) a do tego ciemne spodnie w groszki na które opadał
bordowy płaszcz.
Kompletnie zbita z tropu spojrzałam w górę by sprawdzić z kim
mam do czynienia. Był to chłopak, z wyglądu niewiele starszy ode mnie. Miał
jednak nietypowe, zielone włosy ułożone w czubek a do tego … szpiczaste uszy!?!
Przerażona zaczęłam się cofać.
- Tsh – syknął
chłopak pogardliwie odwracając ode mnie twarz. Wyglądało na to, że zerknął w
moją stronę tylko po to by sprawdzić kto na niego wpadł.
Nie spuszczając z chłopaka wzroku wstałam, niepewna co dalej
robić. Ewidentnie miałam do czynienia z demonem. W dodatku należącym do którejś
z wyższych rang – niskie i średnie demony nie były w stanie przyjmować ludzkiej
postaci a żaden z nich nie zignorowałby tak po prostu stojącego obok człowieka.
Czy byłam gotowa na ewentualną konfrontację? Nie mogłam liczyć na zdolności
Arii – nawet gdybym wiedziała z kim mam do czynienia bez ochrony innych
egzorcystów nie zdążyłabym wypowiedzieć właściwego, fatalnego wersu. Gdyby
doszło do walki mogłam liczyć tylko na płomienie. Zacisnęłam dłonie.
- Nie mam ochoty się z
tobą bawić. Odejdź, córko Śmierci. – mruknął nieznajomy zblazowanym tonem.
Więc demon wiedział o mnie. I nie miał zamiaru walczyć… Cóż,
to chyba dobra wiadomość. Ton głosu chłopaka mówił mi jednak, że choć zdaje
sobie sprawę z tego kim jestem uważa mnie za kogoś niegodnego uwagi. Ogarnął
mnie nagły przypływ złości.
- Za kogo ty się uważasz? – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Co? - Nieznajomy
ponownie spojrzał na mnie niewidzącym wzrokiem po czym wygłosił jakby wyuczoną
na pamięć formułkę: – Ah, oczywiście.
Jestem Amaimon, król ziemi. Miło cię poznać. – i znów odwrócił wzrok.
Amaimon… słyszałam o nim na lekcjach. Jeden z ośmiu książąt
Gehenny, najwyższy demon w królestwie Ziemi, syn Szatana. Demon o szerokich
możliwościach, szczególnie utalentowany w dziedzinie manipulacji ziemią...
- To ty wywołałeś trzęsienie! – zawołałam, a moje ciało otoczyły
płomienie. Jeżeli trzęsienie było sprawką demona tak wysokiej klasy
niewykluczone, że Rin zginął…
- Nic wielkiego. - Amaimon
wzruszył ramionami. – Ten cały Rin już zatroszczył
się o to, by nikt nie został ranny… Żałosne.
Więc jednak między demonem a Rinem doszło do konfrontacji…
- Gdzie jest Rin?!? Co
mu zrobiłeś?!? – krzyknęłam.
- Drobna zabawa, jak to
między braćmi bywa. – odparł demon, posyłając mi łobuzerski uśmiech.
- Braćmi… - powtórzyłam
a pod wpływem zaskoczenia czarne płomienie zgasły. Jeżeli to nie była
przenośnia - a nie była, ufając moim zdolnościom wychwytywania kłamstwa - ze
zdania wynikało, że Rin może być synem samego szatana, króla Gehenny. No
proszę… wyglądało na to, że zaprzyjaźniłam się z antychrystem. Uśmiechnęłam się. To wiele wyjaśniało. Nic
dziwnego, że chłopak zdołał poskromić moje płomienie.
- Zapomnij. – mruknął
król ziemi po czym zgrabnym susem wskoczył na dach jednej z otaczających nas
budek mamrocząc pod nosem: – Brat się
wścieknie… Miałem ją ignorować…
- Hej! Zaczekaj! –
zawołałam i spróbowałam wspiąć się za nim. Nagle z końca alejki dotarł do mnie
dziewczęcy głos.
- Erika, tak? Co ty tu
robisz?
Zeskoczyłam na ziemię dziękując w duchu, że nie otaczają mnie
już płomienie i spojrzałam w stronę z której dobiegał głos. Na środku przejścia
łączącego przesmyk z prostopadłą alejką stała Izumo, koleżanka z klasy Rina.
- Chciałam sprawdzić,
czy nic wam nie jest. To trzęsienie… - odparłam zgodnie z prawdą. – Wszystko w porządku? Gdzie reszta?
- Misja
się skończyła więc kazali nam wracać do dormitoriów. Wygląda na to, że nikomu
nic się nie stało. Fakt. Rin był nieco poturbowany ale wątpię, żeby było to coś
poważnego. Kiedy go ostatni raz widziałam jakaś kobieta prowadziła go do bazy.
Musiał być w siódmym niebie. Zamiast
bluzki miała top od bikini. – dziewczyna zakończyła wypowiedź
pogardliwym fuknięciem.
- Top od bikini? –
powtórzyłam zaniepokojona, ten obraz coś mi przypominał… - Nie miała czasem malinowych włosów z blond końcówkami?
- Tak… znasz ją?
- To Shura Kirigakure. –
odparłam, a nogi się pode mną ugięły. Rin był w niebezpieczeństwie. Nie bez
powodu nienawidziłam tej kobiety. Była nieobliczalna. – Pokażesz mi dokąd poszli?
Ruszyłyśmy wzdłuż alejki, po kilku minutach Izumo wskazała
drzwi z napisem „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”.
Bez wahania przekręciłam klamkę i pchnęłam drzwi. Moim oczom
ukazało się pomieszczenie zagracone zepsutym sprzętem i nieużywanymi częściami
wyposażenia parku rozrywki. Westchnęłam. Nie będzie tak łatwo.
- Użyli klucza. – wyjaśniła
Izumo. – Tak się nie dostaniesz.
- Wiem. – odparłam zgaszonym
tonem i usiadłam na trawniku. Nie miałam innego wyboru. Musiałam poczekać aż
ktoś otworzy drzwi. Klucze do ukrytych obiektów zawsze otwierały przejście do
miejsca z którego zostały poprzednio użyte więc w końcu ktoś musiał się
pojawić. – Zaczekam aż ktoś otworzy
przejście z drugiej strony. Dzięki za pomoc, Izumo.
Koleżanka odeszła z wyrazem twarzy mówiącym, że uważa mnie za kompletną
wariatkę ale nie dbałam o to. Miałam zamiar dostać się do bazy, dowiedzieć się
co z Rinem. Ochronić go jeżeli tylko dostanę taką szansę…
Moje myśli krążyły. Wyobrażałam sobie dantejskie sceny. Shura
stawiająca Rina przed całą społecznością japońskich egzorcystów. Na chłopaka
pada wyrok śmierci. Wszyscy rzucają się na niego. „Syn Szatana!” krzyczą. Rin
próbuje się bronić ale jest ich zbyt wiele. Pada. Paladyn, Arthur Auguste Angel
przecina go mieczem…
Poczułam, ze w kącikach moich oczu gromadzą się łzy.
Nagle usłyszałam odgłos przekręcanego w zamku klucza i
zerwałam się na równe nogi gotowa by wforsować sobie drogę do środka. Drzwi się
otworzyły. Stanęłam twarzą w twarz z Yukio. Za nim stał Rin. Jego koszula
poplamiona była krwią sączącą się z głębokiej rany na ramieniu. Chłopak był
blady i wyraźnie przygaszony.
- Rin… co… – zawołałam
przerażona i rzuciłam się by obejrzeć ranę modląc się, żeby nie okazała się
śmiertelna. Nie mogłam sobie wyobrazić innego powodu dla którego na twarzy
chłopaka mógłby gościć aż taki grymas.
- Nic mi nie jest. –
warknął chłopak odpychając mnie. Zauważyłam, że nie ma przy sobie znajomego
czerwonego futerału. Więc to był powód jego przygnębienia.
Odetchnęłam z ulgą. Utrata Kurikary z pewnością nie była dobrą
rzeczą ale bezdyskusyjnie było to lepsze niż śmierć.